lipca 15, 2019

Nowości kosmetyczne | Zaszalałam 🙈

Hej!

Mimo że ostatnio ograniczyłam ilość kosmetyków i już tyle ich nie kupuję, to nadal czasem zdarza mi się zaszaleć w tej kwestii. Pojawiło się u mnie kilka ciekawych nowości i dzisiaj chciałabym Wam je pokazać. Zapraszam :)

nowości-kosmetyczne-haul

Sephora


W Sephorze zaczęły się wyprzedaże i sporo fajnych kosmetyków zostało przecenionych. Niestety na stronie właściwie od początku najciekawsze rzeczy zostały wyprzedane, ale przejechałam się do perfumerii i okazało się, że stacjonarnie można jeszcze coś dorwać. Skusiłam się więc na dwie palety, które zostały przecenione aż 50%. Pierwsza to Lolita od Kat Von D, która zawiera same maty w różowej tonacji. Druga to Natural Lust z Too Faced, która ma aż 30 cieni i ogromne, piękne lusterko. Po pierwszych testach jestem z obu palet bardzo zadowolona i nie żałuję, że je kupiłam. 
Cienie z Kat Von D mają genialną pigmentację. Niektórzy narzekają, że są zbyt suche, ale zupełnie nie mogę się z tym zgodzić. Jak dla mnie te cienie są bardzo przyjemne w dotyku. 
To już bardziej suche wydają mi się cienie z palety Too Faced, chociaż zupełnie mi to nie przeszkadza, bo cieniami pracuje się dobrze. Łatwo się rozcierają, dobrze ze sobą łączą. Ja generalnie cienie Too Faced bardzo lubię i czuję, że ta paleta również mnie nie zawiedzie. Jest idealna do robienia makijaży dziennych. 
Dodatkowo otrzymałam gratis miniaturkę najnowszej maskary Damn Girl! od Too Faced i cieszę się, że będę mogła ją przetestować.

too-faced-natural-lust-kat-von-d-lolita

Drogeria Pigment 


W Drogerii Pigment była ostatnio promocja na kosmetyki PuroBio, więc skusiłam się na kilka rzeczy. Niestety okazało się, że mieli jakiś błąd w systemie i w magazynie nie ma już pudru prasowanego. Bardzo chciałam go przetestować. No cóż, może następnym razem się uda. W każdym razie zakupiłam dwa produkty - sypki puder Primer Loose Powder oraz rozświetlacz nr 01. Ten pierwszy ma biały kolor i naprawdę malusieńkie opakowanie. Użyłam go póki co 2 razy i mogę powiedzieć, że genialnie wygładza skórę. Z kolei rozświetlacz ma piękny kolor i taką dość specyficzną formułę, która przypomina mi konsystencję foliowych cieni. Na razie mi się podoba, jak wygląda na skórze.
Dodatkowo wzięłam wodę z trawy cytrynowej z Your Natural Side, która jest dedykowana cerom tłustym i mieszanym. Generalnie hydrolaty tej marki bardzo lubię. Zobaczymy, jak ten się spisze :)

purobio-your-natural-side

Asoa


Marka Asoa wypuściła niedawno krem Sunny Day z SPF 30. Ponieważ na rynku mało tego typu kremów z dobrym składem, postanowiłam się na niego skusić. Skład opiera się na hydrolatach, więc pomyślałam, że może być to idealna opcja dla cery tłustej. Dodatkowo producent zapewnił, że krem nie bieli, ponieważ zawiera delikatny pigment i to mnie już totalnie zachęciło do zakupu. Użyłam kremu kilka razy i powiem Wam szczerze, że mam co do niego mieszane uczucia. Po pierwsze jest bardzo gęsty i moim zdaniem pompka do tej konsystencji nie pasuje, ponieważ dosłownie wypluwa produkt i mam wrażenie, że za jakiś czas się zapcha. Poza tym krem się bardzo ciężko rozprowadza, ale da się to zrobić. Wygląda na skórze matowo, więc skóry suche raczej nie będą z niego zadowolone. Największy minus zauważam w kolorze, który jest po prostu brzydki, dziwnie różowy i nie mam pojęcia komu mógłby pasować. Miałam nadzieję, że kosmetyk będzie tylko delikatnie zabarwiony, żeby pasował każdej karnacji. Owszem delikatnie się do kolorytu dopasowuje, ale nie ma opcji, żebym nosiła go solo. Muszę koniecznie nałożyć na niego podkład, żeby nie było go widać. Plus za to minerały na nim wyglądają ładnie, ale generalnie na razie nie jestem do niego przekonana :( Jestem mega ciekawa opinii innych osób.

asoa-sunny-day-spf-30

I tak się prezentują moje ostatnie zakupy. Dajcie znać, czy coś Was szczególnie zainteresowało :)

Buziaki!
Kasia

lipca 12, 2019

Morphe - The Jaclyn Hill Eyeshadow Palette

Hej!

Nadszedł czas na recenzję palety, którą mam u siebie już prawie rok i o której trochę zapomniałam. A zdecydowanie zasłużyła na to, żeby o niej trochę opowiedzieć. Mowa o palecie Morphe, która powstała we współpracy z Jaclyn Hill. Zapraszam :)

morphe-the-jaclyn-hill-palette

Paleta The Jaclyn Hill Palette to 35 cieni zamkniętych w białym, minimalistycznym, tekturowym opakowaniu. 18 z nich to cienie błyszczące, pozostałe 17 to maty. Paleta jest utrzymana raczej w ciepłej tonacji, chociaż znajduje się też w niej kilka chłodnych odcieni. Całość prezentuje się moim zdaniem bardzo ciekawie, chociaż zauważam również jeden główny minus, mianowicie powtarzające się odcienie, które różnią się od siebie nieznacznie. Takich minimalnych różnic zupełnie na oku nie widać. Mimo to kolorystyka mi się podoba i uważam, że da się tymi cieniami stworzyć wiele makijaży. Niestety nie jest to paleta kompletna, ponieważ nie posiada matowego cielistego beżu. Te dwa pierwsze cienie są błyszczące. 

morphe-jaclyn-hill-palette

Jeśli chodzi o konsystencję, to jest ona masełkowa, bardzo przyjemna. Cienie mają genialną pigmentację, co będziecie mogli zobaczyć na zdjęciu ze swatchami. Jak może wiecie, ja za taką przesadną pigmentacją nie przepadam, bo często trzeba z nią uważać, ale z tymi cieniami pracuje mi się wyjątkowo dobrze. Da się stopniować ich intensywność, bardzo dobrze się rozcierają i ze sobą łączą. Cienie metaliczne zazwyczaj nakładam palcem i większość z nich przykleja się nawet bez bazy. Przetestowałam już w swoim życiu wiele cieni i uważam, że te cienie z Morphe są jednymi z lepszych. 


Moim zdaniem jest to idealna paleta dla wizażystek. Aż czasem żałuję, że na razie sama nie maluję. Mamy tutaj w zasadzie wszystko, czego potrzeba. Cieniami pracuje się bardzo łatwo, więc będzie to też dobra opcja dla początkujących makijażystek, które zbierają kosmetyki do kufra. 
Niestety nie wiem, jak obecnie z dostępnością w Polsce. Ja tę paletę kupowałam przez Facebooka American Cosmetics. Kosztowała 200 zł. Wydaje się dużo, ale w przeliczeniu na jeden cień wychodzi coś ok. 5,70 zł, więc jak widzicie, tanioszka.


Udało mi się też zrobić makijaż, bo bardzo chciałam Wam pokazać, jak ładnie te cienie wyglądają. I zapewniam Wam, że ten efekt uzyskałam bez jakiegoś wielkiego nakładu pracy.

morphe-jaclyn-hill-makeup-makijaż

Zdecydowanie mogę tę paletę polecić. Jeśli się nad nią zastanawialiście, to bierzcie, na pewno będziecie zadowoleni :)

Piszcie proszę, jak Wam się podoba ta paleta, a jeśli już jej używaliście, to czy macie podobne odczucia na jej temat.

Do następnego!
Kasia

lipca 08, 2019

Ulubieńcy czerwca 2019r.

Hej!

Jak już pewnie zauważyliście, comiesięcznych ulubieńców porzuciłam, ponieważ dość mocno ograniczyłam ilość kosmetyków, a nie chcę non stop pisać o tym samym. Jednak ostatnio pojawiło się u mnie kilka ciekawych produktów, więc stwierdziłam, że Wam o nich troszeczkę opowiem. Zatem zapraszam na ulubieńców czerwca :)

ulubieńcy

1. Miya - 5-minutowa maseczka oczyszczająca


Niedawno wprowadziłam do swojej pielęgnacji 5-minutową maseczkę oczyszczającą marki Miya. Podoba mi się jej lekka konsystencja, zapach oraz to że nie zastyga mocno na skórze i bardzo łatwo ją zmyć. Chciałabym być jeszcze bardziej regularna w jej używaniu, ale i tak idzie mi całkiem nieźle. Maska ładnie wyrównuje koloryt cery, zmniejsza pory i chętnie ją stosuję.

2. Natural secrets - pomadka odżywcza


Mimo że mamy lato, moje usta były ostatnio bardzo przesuszone. Przy okazji zamówienia w sklepie Natural secrets dorzuciłam ich pomadkę odżywczą, którą polecała Panna Naturalna. Pomadka na mnie również zrobiła dobre wrażenie. Suche skórki zniknęły i to na pewno jej zasługa. Poza tym pomadka ma świetną konsystencję, która się nie topi nawet w tych największych upałach. 

couleur-caramel-tusz-revolution-miya-maseczka

3. Golden Rose - Perfect Matte Lipstick


O kolekcji Nude Look z Golden Rose pisałam Wam w poprzednim poście. Pomadka stała się moim wielkim ulubieńcem i używam jej ostatnio praktycznie przy każdym makijażu. Nie przeszkadza mi nawet to, że jest matowa, bo jest to mat niezwykle komfortowy w noszeniu. Pomadka przepięknie wygląda na ustach, wygładza je, nie podkreśla suchych skórek. Polecam :)

4. Couleur Caramel - tusz do rzęs Revolution


Kosmetyki Couleur Caramel testuję od dłuższego czasu. Tusze do rzęs zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Testowałam już 3 i wszystkie były super, jednak dzisiaj opowiem Wam o wersji Revolution, która bardzo mi przypadła do gustu. Ma silikonową szczoteczkę, z taką śmieszną końcówką, dzięki której można dotrzeć nawet do najkrótszych rzęs. Dobrze się też nią maluje dolne rzęsy. Ja generalnie wolę te klasyczne szczoteczki, ale z tą akurat się polubiłam, ponieważ nie skleja rzęs. Wręcz przeciwnie, są one maksymalnie rozdzielone, a na tym mi najbardziej zależy. Do tego jest to produkt naturalny. Ma mnóstwo dobroczynnych składników, które świetnie działają na rzęsy. Ja zauważyłam u siebie mocną poprawę rzęs oraz ich wzrost. Zdecydowanie warto wypróbować :)

5. GlamBrush - pędzel T101


Napiszę krótko - to najlepszy pędzel do minerałów, jakiego używałam. Ma idealnie gęste włosie, idealnie ścięte, dzięki czemu genialnie (i bardzo szybko!) nakłada się nim minerały.  Duży plus też za ten dłuższy trzonek, dzięki czemu wygodnie się go trzyma. Serdecznie Wam polecam. Ja na pewno zaopatrzę się w drugi egzemplarz, gdy będą jakieś większe promocje. Link do niego KLIK

glambrush-t101-pędzel

Piszcie koniecznie, czy znacie któryś z tych produktów i jak się u Was sprawdził :)

Buziaki!
Kasia

lipca 02, 2019

Golden Rose - najnowsza kolekcja Nude Look

Hej!

Niedawno firma Golden Rose wypuściła przepiękną kolekcję Nude Look. Jak sama nazwa wskazuje, opiera się ona na odcieniach nude. Mnie ostatnio taka kolorystyka podoba się w makijażu najbardziej, więc z wielką przyjemnością tę kolekcję przetestowałam, a dzisiaj Wam o niej co nieco opowiem. Zapraszam :)

golden-rose-nude-look

Twarz


Kolekcja Nude Look składa się naprawdę z wielu kosmetyków, właściwie z każdej kategorii. Jeśli chodzi o twarz, to mamy tutaj kilka ciekawych produktów. Przede wszystkim marka wypuściła koloryzujący krem do twarzy. Mam go w odcieniu 01 Fair Tint i mimo że jest to odcień najjaśniejszy, to moim zdaniem nie nada się dla bardzo jasnych cer. Dla mnie jest minimalnie za ciemny, chociaż ładnie się dopasowuje, ale musiałabym się troszeczkę opalić, żeby go używać na co dzień. Przyznać mu jednak trzeba, że ma ładny kolor i pięknie wygląda na skórze. Daje świetliste wykończenie i idealnie sprawdzi się na cerach suchych, normalnych. Ładnie też wyrównuje koloryt cery. Krycie określiłabym jako lekkie w kierunku średniego, dla mnie jest idealne.

Kolejny produkt z tej kategorii to wypiekany puder. Niestety występuje tylko w jednym odcieniu Nude Glow, który jest dla mnie za ciemny, więc nie mogłam go za bardzo przetestować. Dobrze się sprawdził u mnie do delikatnego wykonturowania twarzy.

Ostatni kosmetyk to wypiekane trio do konturowania. Mamy tutaj dosyć ciepły bronzer, brzoskwiniowy róż i intensywny, szampański rozświetlacz, który daje na skórze efekt wow. Golden Rose zdecydowanie umie robić rozświetlacze. Trio jest naprawdę piękne. Jeśli czytacie mnie dłużej, to wiecie, że mam słabość do wypiekanych kosmetyków. W ogóle ta cała kolekcja przyciąga wzrok. Ma pięknie opakowania i mi się od razu oczy zaświeciły, jak tylko zobaczyłam ją w internecie.

golden-rose-kolekcja-nude-look
Od lewej: wypiekany puder, trio do konturowania, koloryzujący krem do twarzy

Oczy


W tej kategorii również mamy spory wybór. Mnie najbardziej zaciekawiły wypiekane cienie do powiek. Otrzymałam dwa odcienie: 01 Ivory oraz Caramel Nude. Pierwszy z nich to piękny, delikatnie różowy, perłowy odcień, który również świetnie się sprawdzi jako rozświetlacz. Niestety jako produkt wypiekany jest dość suchy, więc na powiekę najlepiej go nakładać palcem na mokrą bazę. Wtedy wydobędziecie jego maksymalny blask. Drugi cień to mat (wg producenta), chociaż ja bym go bardziej określiła jako satynę. W opakowaniu wygląda jak brąz z domieszką różu, ale na powiece wybijają z niego cieplejsze, karmelowe tony. Idealnie sprawdza się do wykonturowania powieki. Fajnie też wygląda nałożony solo na całą powiekę ruchomą

Drugi produkt w tej kategorii to tusz do rzęs Full Volume Definitive Mascara. Jak sama nazwa wskazuje, ma zwiększać objętość i rzeczywiście to robi, ale najbardziej zaskoczyło mnie to, jak pięknie rozdziela rzęsy. Ma klasyczną szczoteczkę w kształcie takiej jakby klepsydry, co jest ostatnio bardzo popularne i wiele marek wypuszcza maskary z takimi szczoteczkami. Zaskoczyła mnie formuła tuszu, która jest po prostu idealna, ani za sucha, ani za mokra. Można ją używać od samego początku, nie trzeba czekać aż trochę przeschnie. Dla mnie bomba!


Usta


Nie mogłoby zabraknąć tej kategorii. Wiecie, że produkty do ust z Golden Rose po prostu uwielbiam. Pierwszy z nich to Velvety Matte Lipcolor, który formułą mi przypomina szminki Soft & Matte. Mam odcień 01 Just Nude i jest to bardzo jasny odcień, na moich ustach wpada w ciepłe tony. Druga propozycja to klasyczna pomadka Perfect Matte Lipstick, którą również mam w kolorze 01 Coral Nude. Jest ciut ciemniejsza od tej pomadki w płynie i bardziej neutralna, przez co zdecydowanie bardziej mi przypadła do gustu. Poza tym na pierwszy rzut oka wygląda jak słynne szminki Velvet Matte, ale powiem Wam, że ta ma dużo przyjemniejszą, bardziej musową formułę, przez co pięknie sunie po ustach, wygładza je i zupełnie jej nie czuć.
Ostatni produkt to błyszczyk Natural Shine Lipgloss. Odcień 01 Nude Delight to według mnie taka kawa z mlekiem. Błyszczyk nie daje mocnego krycia, delikatnie zabarwia usta i zupełnie się nie klei.

Od lewej: cień 01 Ivory, Caramel Nude, szminka Perfect Matte Lipstick, Velvet Matte Lipcolor, błyszczyk Natural Shine Lipgloss

Piszcie koniecznie jak Wam się podoba ta kolekcja. Moim zdaniem jest piękna. Zarówno opakowania, jak i sama zawartość bardzo przykuwają uwagę. Macie ochotę się na coś skusić? :)

Do następnego!
Kasia

czerwca 16, 2019

Marmurkowe cuda
MAC Cosmetics - kolekcja Electric Wonder

Hejeczka!

Powiem Wam tak szczerze, że coraz mniej kosmetyków powoduje u mnie szybsze bicie serca. Chyba staję się coraz bardziej wybredna. Ale jednak zdarzają się wyjątki i najnowsza kolekcja MAC Electric Wonder zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Zwłaszcza opakowania. I możliwe, że nawet bym się jakoś powstrzymała przed zakupem, ale na moje nieszczęście (a właściwie mojego portfela) MAC zrobił w zeszły weekend promocję -24% na wszystko. Jak widzicie, uległam, a dzisiaj Wam te cuda pokażę. Zapraszam!

mac-cosmetics-electric-wonder

Moim zdaniem to jedna z piękniejszych kolekcji MAC. Marmurkowe opakowania to totalny sztos. Dodatkowo są matowe, jedynie te złote elementy błyszczą, co sprawia, że na żywo wygląda to jeszcze bardziej obłędnie. Tak, zachwycam się, ale bardzo mi się te opakowania podobają.

Przejdźmy teraz do ważniejszej kwestii, czyli zawartości. Jak widzicie, zdecydowałam się na dwa produkty - paletę cieni oraz szminkę. Przy okazji chciałabym też zaznaczyć, że dzisiejsze opinie będą jedynie pierwszym wrażeniem, ponieważ nie miałam okazji tych kosmetyków dokładnie przetestować, a bardzo chciałam Wam je pokazać.

Paleta cieni zawiera 12 kolorów w bardzo neutralnej tonacji. Kupiłam ją z myślą o makijażach dziennych i myślę, że w tej roli będzie się świetnie sprawdzać, chociaż oczywiście można nią wykonać również makijaż wieczorowy.


Jeśli chodzi o formułę cieni, to jest ona dosyć sucha pod palcami. Od razu zaznaczam, że jest to typ cieni, który nie każdemu się spodoba. Maty są mocno sprasowane, przez co nie pylą się pod pędzlem i nie wykazują przesadnie mocnej pigmentacji. Dzięki temu można je budować i pięknie się do siebie kleją, a co za tym idzie można bez problemu przyciemnić makijaż. Błyszczące cienie mogłyby być lepsze, np. Sun Tweaked bliżej do satyny, z kolei Diamond Butterfly to bardziej sprasowany pigment (coś w stylu Turbopigmentów, chociaż one w tym starciu zdecydowanie wygrywają).
Używałam tej palety 3 razy i moje pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Lubię tego typu formułę, bo nie da się tymi cieniami zrobić sobie za bardzo krzywdy, ale jednocześnie da się wykonać ładny, dość mocny makijaż.


Drugi produkt do szminka o nazwie Let's Mesa Around i wykończeniu Lustre. Przyznaję, że trochę mnie zaskoczyła, ponieważ ma baaardzo delikatny kolor. To właściwie bardziej taka koloryzująca pomadka ochronna. Chociaż mnie to mocno nie przeszkadza i na pewno ją zużyję. Kolor to jasny róż, na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć porównanie. Od lewej Let's Mesa Around, na środku Friend Like me z kolekcji Aladdin, a po prawej słynny Syrup (również Lustre).


Koniecznie napiszcie, jak Wam się ta kolekcja podoba i czy też Was kuszą takie limitowanki? :)

Buziaki!
Kasia

czerwca 09, 2019

Golden Rose - Longstay Liquid Matte Lipstick | Nowe kolory!

Hej!

Matowe szminki Longstay Liquid Matte Lipstick z Golden Rose już pewnie wszyscy znają. Nie raz pisałam o nich na blogu. Niedawno otrzymałam od marki paczkę z najnowszymi kolorami i jestem przekonana, że spodobają się wielu osobom. Koniecznie zobaczcie te cudeńka :)

golden-rose-liquid-matte-lipstick

Muszę powiedzieć, że nowe odcienie totalnie trafiają w mój gust, ponieważ ostatnio mam fazę na nudziaki. Bardzo się cieszę, że mogę pokazać Wam wszystkie odcienie, bo na pierwszy rzut oka niewiele się różnią, ale jednak te różnice są i na zdjęciu ze swatchami będziecie mogli je dobrze zobaczyć. A teraz przejdźmy do mojego opisu kolorów. Nie będzie to łatwe, ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię.

golden-rose-pomadki-w-płynie-nowe-odcienie

33 - to najbardziej nudziakowy odcień z całej piątki. Ma sporo neutralnych tonów i ani grama różu, więc powinien pasować większości osób.

34 - ten odcień ma zdecydowanie więcej różowych tonów, ale w moim odczuciu również jest neutralny.

35 - najciemniejszy kolor (ale nadal w typie nude). On już jest bardziej po tej ciepłej stronie. Mam wrażenie, że w każdym świetle wygląda inaczej, ale zdjęcie poniżej oddaje go dobrze. 

36 - piękny, chłodny róż. Jest podobny do słynnej 03, ale ma mniej fioletowych tonów.

37 - najjaśniejszy z całej piątki, również chłodny róż. Jest jasny i chłodny, ale moim zdaniem nie ma szarych, trupich tonów.

golden-rose-swatche

Jak widzicie, Golden Rose dodało do swojej (już sporej) kolekcji kolory bardzo twarzowe i "wearable". Myślę, że będą pasować większości osób i sprawdzą się na przeróżne okazje. Mi się mocno kojarzą z typowymi ślubniakami. Pamiętajcie też, że tego typu produkty bardzo łatwo ze sobą mieszać. Ja Wam je serdecznie polecam, a jeśli jeszcze nie testowaliście szminek z tej serii, to w tej piątce na pewno znajdziecie jakiś "swój" kolor.

Dajcie znać koniecznie, jak Wam się podobają i który odcień najbardziej wpadł Wam w oko. 

Buziaki!
Kasia

czerwca 03, 2019

Féerie Céleste - bronzer Bewitched Bronze

Hej, hej!

Niedawno moja ulubiona firma Pixie Cosmetics stworzyła siostrzaną markę Féerie Céleste i pod jej szyldem wypuściła na rynek bronzery prasowane Bewitched Bronze. Jak się pewnie domyślacie, nie mogłam się ich doczekać, bo po pierwsze bardzo lubię ten rodzaj kosmetyków, a po drugie mało jest bronzerów z dobrym składem na rynku. Zakupiłam jeden z nim chwilę po premierze, a dzisiaj opowiem Wam o moich wrażeniach z kilku tygodni używania. Czy spełnił moje oczekiwania? Tego dowiecie się w dzisiejszym wpisie. Zapraszam do czytania dalej :)


Na samym początku nie mogę nie wspomnieć o opakowaniu, które od razu rzuca się w oczy i moim zdaniem jest absolutnie przepiękne. Pixie zawsze miało ładne opakowania, ciekawe grafiki, ale tym razem totalnie zaszaleli. Opakowanie jest kartonikowe, z lusterkiem, a w środku znajduje się bronzer w postaci wkładu z cudownym tłoczeniem. Mam nadzieję, że w takim razie firma już niedługo wprowadzi uzupełnienia do swojej oferty. 
Powiem Wam szczerze, że bardzo mi się to podoba to, że te produkty mają taką "otoczkę". Wchodząc na stronę, można przeczytać całą historię na temat marki. Zacytuję fragment: "W tajemniczym ogrodzie Féerie Céleste są sekrety, które chcemy zdradzić tylko Tobie. Ten świat pełen jest magicznych stworzeń, euforycznych zapachów kwiatów, przesyconych nektarami roślin, spowitych mgłą krzewów, skąpanych w świetle księżyca ścieżek, blasku rozgwieżdżonego nieba. Dotrzesz do niego dzięki swojej wyobraźni".
Patrząc na to opakowanie, mam wrażenie, że zaraz przeniosę się do jakiegoś magicznego, baśniowego świata. Wiem, że to "tylko" kosmetyki, ale fajnie jest widzieć, że są firmy, które wkładają w nie tyle serca i pracy.

No dobrze, ale przejdźmy do ważniejszego, czyli do samego wnętrza. Marka Feerie Celeste wypuściła na rynek aż 5 odcieni bronzera. Ja wybrałam 100 Taupe Whisper, czyli jasny i chłodny. Wg producenta ma idealny do konturowania dla bladziochów i przede wszystkim nie zawiera grama pomarańczowych tonów. Tutaj mogę się zgodzić. Jeśli Waszą zmorą są wybijające pomarańczowe tony w bronzerach, to ten możecie brać w ciemno. 
Bronzer jest naprawdę bardzo jasny i ciężko sobie zrobić nim krzywdę. Dla mnie jest to duży plus, ponieważ nie muszę się martwić, że porobię sobie plamy i będę wyglądać dziwnie. Najlepiej aplikuje mi się go pędzlem z włosia syntetycznego, wtedy rozciera się idealnie. 


Skład jest naturalny, ale moim zdaniem mógłby być lepszy. Produkt zawiera np. glikol pentylenowy. Agnieszka z kanału Kosmetologia naturalnie ich nie poleca. Zobaczcie sobie jej film na ten temat.

pixie-cosmetics-feerie-celeste-bronzer

Jego cena trochę powala, ponieważ za 9 gramów produktu płacimy aż 118 zł, ale myślę, że warto. Zwłaszcza że jest bardzo wydajny. 


Dla porównania wrzucam Was swatche. Od lewej mamy właśnie bronzer, o którym piszę 100 Taupe Whisper, dalej Pixie Cosmetics bronzer sypki, najchłodniejszy odcień z trio do konturowania ze Shashboxa oraz Purobio nr 3. Jak widzicie, Feerie Celeste nr 100 i Smashbox mają właściwie identycznie kolory, jednak ten drugi ma dużo gorszy skład, ale moim zdaniem na twarzy wygląda lepiej. Z kolei Pixie w wersji sypkiej ma zdecydowanie więcej oliwkowych tonów.


Według mnie bronzer jest cudowny i właściwie sięgam już tylko po niego, zwłaszcza w makijażu dziennym. Prezentuje się na twarzy niezwykle naturalnie. Fakt, kosztuje sporo, ale po pierwsze można go dorwać na promocji, a po drugie w tak piękne, naturalne kosmetyki czasem można zainwestować :)

Dajcie znać koniecznie, jak Wam się podoba i czy macie ochotę się skusić. A może już go kupiłyście?

Do następnego!
Kasia

maja 13, 2019

Golden Rose - błyszczyki Vinyl Gloss High Shine Lipgloss

Hej!

Wiem, dawno mnie tu nie było. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, chociaż tak naprawdę jestem pełna obaw, czy w ogóle ktoś tu jeszcze zagląda. Jeśli tak, to dajcie proszę znać w komentarzu :) Chciałabym Wam dzisiaj pokazać błyszczyki Vinyl Gloss z Golden Rose. Są na rynku od niedawna, więc myślę, że warto na ich temat co nieco opowiedzieć. Zapraszam do czytania dalej :)

golden-rose-vinyl-gloss

Błyszczyki mieszczą się w bardzo klasycznych opakowaniach, na których czerń gradientowo przechodzi w odcień błyszczyka. Jest to duże ułatwienie, bo wiemy, bo jaki kolor sięgamy (oczywiście, gdy mamy ich więcej). Zapach według mnie jest dosyć specyficzny. Niby owocowy, ale wyczuwam chemiczną nutę i myślę, że mogą się znaleźć osoby, którym nie przypadnie do gustu.
Aplikator jest spłaszczony z dwóch stron i bardzo łatwo się nim nakłada precyzyjnie produkt. 

golden-rose-vinyl-gloss

Błyszczyki mają baaardzo gęstą konsystencję, taką oblepiającą usta, co nie do końca mi się podoba. Czuć je przez to dość mocno na ustach. Wielkim plusem natomiast jest to, że mają genialną pigmentację. Wystarczy właściwie jedno pociągnięcie, żeby osiągnąć maksimum koloru, co przy tego typu produktach jest rzadkością. Nasuwa mi się taka myśl, że to trochę takie pomadki w płynie o bardzo błyszczącym wykończeniu.
Jak na tego typu nie zastygające produkty przystało, trwałość na pewno nie jest całodniowa, ale dzięki tej gęstej, lepiącej konsystencji nie ma też tragedii. Błyszczyki nie przetrwają jakiegoś większego jedzenia, ale zjadają się ładnie i bez problemu można je poprawić.


Do przetestowania otrzymałam 5 odcieni. Oto one:


02 - idealny neutralny nudziak

03 - ciut ciemniejszy, cieplejszy odcień od 02

04 - również bardzo naturalny odcień, ale mający w sobie więcej różu

06 - ciemniejszy od 04, na ustach wygląda bardziej wyraziście

10 - najciemniejszy z całej piątki, przybrudzona, nieco ceglana czerwień


Błyszczyki możecie dostać w cenie 19,90 zł na stronie goldenrose.pl.

Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej lubię je nakładać w niewielkiej ilości. Wtedy tak tego obciążenia nie czuć. Najpierw obrysowuję usta kredką, a potem delikatnie wypełniam błyszczykiem. Moje ulubione kolory to 02 i 04, ale jestem ostatnio nudna w tym temacie. A Wam które kolory się najbardziej podobają? Testowałyście już te produkty? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać, jak się u Was sprawdziły, a jeśli nie, to piszcie proszę, czy Was kuszą. Lubicie takie błyszczące wykończenie?
Mam nadzieję, że będę się pojawiać tutaj chociaż ciut częściej, chociaż przede mną intensywny czas, więc zapraszam Was również na instagrama. Tam mnie trochę więcej :)

Buziaki!
Kasia

kwietnia 04, 2019

Idealne rozświetlenie z paletą Golden Rose

Hej!

Mam ostatnio dość intensywny czas, ale w końcu znalazłam chwilę, żeby coś dla Was napisać. Pokażę Wam paletę, która szybko stała się hitem internetu i o której słyszałam naprawdę wiele dobrego. Mowa oczywiście o Strobing Highlighter Baked Trio Palette z Golden Rose. Jeśli jesteście ciekawi, czy zachwyciła mnie tak samo mocno, to koniecznie czytajcie dalej :)

golden-rose-strobing-highlighter-baked-trio-palette

Rozświetlacze zamknięte zostały w proste, srebrne opakowanie z lusterkiem. Mi się podoba, lubię taką prostotę. W środku natomiast znajdujemy trzy wypiekane cudeńka. Jeśli czytacie mnie dłużej, to wiecie, że mam słabość do tego typu produktów.
Golden Rose postawiło na trzy kolory: różowy, bardziej szampański oraz ciemniejszy, który świetnie się sprawdzi przy ciemniejszych karnacjach. Jeśli chodzi o mnie, to korzystam jedynie z dwóch jaśniejszych odcieni, które zazwyczaj mieszam. Wiem też, że przy ciut ciemniejszych cerach fajnie wygląda mieszkanka wszystkich trzech kolorów. U mnie to nie przejdzie, bo jestem bladziochem, ale najciemniejszy odcień zdarza mi się nakładać na powieki i wygląda naprawdę fajnie.


Jeśli chodzi o skład, to niestety miłośniczki naturalnych składników nie będą zachwycone. Mamy tutaj np. izoparafinę, syntetyczną mikę, silikon. Mogłoby być lepiej, ale nie ma tragedii. Ja używam tych rozświetlaczy od jakiegoś czasu i nie zauważyłam pogorszenia stanu cery.


A teraz najważniejsze, czyli jak rozświetlacze wyglądają na skórze. Moim zdaniem pięknie. Nie ma w nich jakichś mocno widocznych drobinek. Tworzą idealną taflę, a efekt można stopniować. Przy jednej warstwie ze spokojem nadają się do makijażu dziennego, natomiast przy kilku zdecydowanie mają moc i można uzyskać porządne glow. Jeśli szukacie dobrych rozświetlaczy w naprawdę fajnej cenie (32,90 zł), to polecam właśnie tę paletkę. Możecie ją dostać na stronie goldenrose.pl.


Paleta Strobing Highlighter Baked Trio Palette to naprawdę ciekawa propozycja w dobrej cenie. Odkąd ją mam, chętnie po nią sięgam, bo bardzo podoba mi się efekt, jaki można ją uzyskać. Piszcie w komentarzach, jak Wam się podoba i czy macie ochotę się na nią skusić? A może już zasiliła Wasze zbiory kosmetyczne? :)

Buziaki!
Kasia

marca 18, 2019

Drogie kosmetyki, których nie kupiłabym ponownie

Hej!

Czasami zdarzają się takie kosmetyki, które może nie są bublami, ale coś sprawia, że ich zakupu trochę żałujemy. Też tak macie? Ja zdecydowanie tak i dzisiaj właśnie pokażę Wam trzy takie produkty. Myślę, że będą one dla Was zaskoczeniem, więc zachęcam do czytania dalej :)

jestem-na-nie

Nabla Poison Garden


Ta paleta to chyba moje największe rozczarowanie ostatniego czasu. Denerwuje mnie w niej to, że cienie są strasznie nierówne - jedne przesadnie napigmentowane, inne bardzo słabo. Wiem, że większości osób zależy na mocnej pigmentacji, ale mnie ostatnio ta tendencja trochę męczy. Zdecydowanie bardziej wolę pracować z cieniami, które może na pierwszy rzut oka nie wykazują aż takiej pigmentacji, ale bez problemu da się je budować. W przypadku Poison Garden otrzymujemy plamę koloru, z którą potem trzeba się męczyć, żeby ją rozetrzeć. Oczywiście możecie mi zarzucić nieumiejętność, ale gwarantuję, że umiem pracować z różnymi cieniami i takie zwyczajnie nie sprawiają mi frajdy. Natomiast nie to jest największym problemem. Najbardziej zasmuciły mnie cienie, które w opakowaniu wyglądają fajnie, a na dłoni czy powiece nie robią szału. Mam tu na myśli Adoration, który jest po prostu drobinkami, który nakłada się na inny cień. Dalej Subliminal, który w opakowaniu prezentuje się bosko, ale nijak nie chce się przenosić na skórę. Nie podoba mi się też Archetype, który na powiece tworzy burą plamę. Reszta jest akceptowalna, ale jest coś w tej palecie takiego, że nie sięgam po nią chętnie. A szkoda, bo cienie Nabli generalnie bardzo lubię. 

nabla-poison-garden

Too Faced Born This Way Multi-use Sculpting Concealer


Kolejnym kosmetykiem jest słynny Multi-use Sculpting Concealer z Too Faced. Dla mnie jest zdecydowanie za ciężki i bardzo widoczny na skórze. Nie używałabym go na co dzień. Aktualnie pod oczy wybieram lżejsze, bardziej nawilżające formuły, a ten służy mi jedynie jako baza pod cienie albo pod oczy do zdjęć. Ta olbrzymia pojemność 15 ml na pewno jest plusem dla osób, które go lubią, ale dla mnie mógłby się już skończyć ;) 

Fenty Beauty Stunna Lip Paint


Kupiłam ją pod wpływem Youtube i niby nie jest zła, ale na pewno nie kupiłabym jej ponownie. Odcień Uncuffed w opakowaniu wygląda bosko, ale na ustach ciemnieje. Poza tym ma ekstremalnie wodnistą konsystencję i bardzo ciężko mi się ją nakłada tym aplikatorem, a usta mam duże. Zazwyczaj tak sobie nią powyjeżdżam, że nie wyglądam zbyt naturalnie :P Nie wyobrażam sobie aplikować ją na wąskie usta. Do plusów na pewno należy to, że rzeczywiście nie czuć jej na ustach, ale niestety nie należy też do tych najbardziej trwałych. Za taką cenę spodziewałam się czegoś lepszego. 

too-faced-concealer-fenty-beauty-stunna-lip-paint

I to już wszystko na dzisiaj. Piszcie koniecznie, czy znacie te kosmetyki i jak się u Was sprawdziły!

Buziaki!
Kasia

marca 10, 2019

Nacomi & Fit Lovers | Balsam antycellulitowy Gorzka czekolada z pomarańczą

Hej!

Bardzo rzadko na moim blogu pojawiają się balsamy do ciała, ponieważ trochę muszę się zmuszać, żeby ich używać. Najchętniej stosuję te antycellulitowe, ponieważ borykam się z tym problemem, ale też chcę, żeby moja skóra była jak najdłużej jędrna. Dzisiaj pokażę Wam balsam jednej z moich ulubionych marek. Do przetestowania bardzo mocno zachęciła mnie nazwa - gorzka czekolada z pomarańczą brzmi bosko, prawda? Ale jak jest w rzeczywistości, czy warto po niego sięgnąć? Tego dowiecie się w dalszej części wpisu, zapraszam :)


Balsam antycellulitowy Gorzka czekolada z pomarańczą marki Nacomi powstał we współpracy z Youtuberami Fit Lovers. Zamknięty jest on w tubie o pojemności 200 ml. Przyznaję, że szata graficzna średnio do mnie przemawia i nie wiem, czy zwróciłabym na nią uwagę w sklepie, ale to przecież tylko kwestia gustu. A Wam się podoba?

Dla mnie jednak zawsze ważniejszy jest sam kosmetyk. Marka Nacomi jak zawsze zadbała o piękny, naturalny skład. W balsamie znajdziemy mnóstwo odżywczych składników, jak np. olej makadamia, masło shea, masło kakaowe. Producent zapewnia nas, że ekstrakt z alg morskich oraz wyciąg z bluszczu pospolitego sprawią, że skóra odzyska jędrność, a kofeina wykaże działanie antycellulitowe. Niestety znajduje się ona dosyć daleko w składzie, więc na cuda bym nie liczyła ;)


Przyznajcie, że patrząc na nazwę, spodziewalibyście się oszałamiającego zapachu? Niestety rozczaruję Was, mnie on zupełnie nie powalił. Wyczuwam odrobinę pomarańczę, czekolady w ogóle, ale całość jest jakaś taka sztuczna. Szkoda, bo mogłoby być to coś szałowego, a jest meeh. 

Jeśli chodzi o konsystencję, to jest w sam raz - nie za gęsta, nie za rzadka. Balsam na pierwszy rzut oka dobrze się rozprowadza, ale niestety na większej powierzchni smuży. Zauważyłam jednak, że wiele produktów naturalnych wykazuje taką cechę. Mnie to trochę przeszkadza, bo trzeba poczekać kilka minut, aż się wchłonie. 

Co do działania, to zaznaczam od razu, że nie wierzę w mocne działanie antycellulitowe kosmetyku i w tym przypadku również nic takiego u siebie nie zauważyłam, a balsam stosowałam regularnie przez dłuższy czas. Natomiast na pewno ładnie odżywia skórę, a dzięki temu automatycznie robi się ona ciut jędrniejsza. Poza tym to smużenie, o którym pisałam powyżej, może w tym wypadku wyjść na plus, ponieważ musimy poświęcić więcej czasu na masaż skóry. 


Podsumowując, traktowałabym ten balsam po prostu jako zwykły mocno odżywczy produkt do ciała. Niestety nie spodobał mi się zapach i wolę jak tego typu kosmetyki szybciej się wchłaniają, więc raczej nie wrócę do niego ponownie. Jest to dla mnie taki klasyczny średniaczek.

Balsam przywędrował do mnie z drogerii ezebra.pl. Aktualnie nie jest dostępny, ale na pewno jeszcze się pojawi :)

Napiszcie koniecznie, czy używaliście tego balsamu (albo jakiegoś kosmetyku z tej serii), a jeśli tak, to jak się u Was sprawdził. Jestem ciekawa, czy mamy podobne odczucia.

Do następnego!
Kasia

lutego 22, 2019

Moja pielęgnacja twarzy | Aktualizacja

Hej!

Co jakiś czas staram się tworzyć wpis o mojej aktualnej pielęgnacji, zwłaszcza gdy mam do pokazania coś ciekawego. Tak jest tym razem -  zaprezentuję Wam kilka produktów, które świetnie działają na moją cerę. Zapraszam do czytania dalej :)

pielęgnacja-twarzy-cera-tłusta

Przypomnę tylko, że cerę mam tłustą ze skłonnością do zapychania, powstawania podskórnych grudek. Kosmetyki, których obecnie używam, naprawdę dobrze się na takiej cerze sprawdzają. Moja skóra staje się coraz gładsza. Zauważyłam też, że pory powoli się zmniejszają, a kaszka na czole zniknęła. Jeszcze nie jest idealnie, ale mogę powiedzieć, że coraz bardziej jestem ze swojej cery zadowolona i te kosmetyki na pewno mają na to wpływ. 

Oczyszczanie


Zacznę może od oczyszczania. Na chwilę odstawiłam swój ulubiony żel tymiankowy z Sylveco i postanowiłam przetestować coś nowego. Sięgnęłam po Oczyszczającą piankę do twarzy marki Nature Queen i muszę powiedzieć, że jest genialna. Z jednej strony dobrze oczyszcza, z drugiej jest bardzo delikatna, a na dodatek mam po niej taką gładką twarz, coś niesamowitego!
Jeśli chodzi o tonik, to aktualnie używam tego z Natural Secrets w wersji oczyszczającej i jestem z niego bardzo zadowolona. W jego składzie znajdziemy hydrolat z zielonej herbaty i skórki cytryny, a także ekstrakt z szałwii, olejek rozmarynowy i olejek z drzewa herbacianego. Same dobroci dla cery tłustej i mieszanej. Zmieniłabym jedynie atomizer, bo wypuszcza bardzo duże krople i nie jest to zbyt przyjemne. Poza tym nie mam się do czego przyczepić i myślę, że kupię kolejne opakowanie.

nature-queen-pianka-natural-secrets-tonik

Kremy do twarzy


Po tonizowaniu używam dwóch produktów - rano kremu na dzień marki Duetus, a wieczorem Energetyzującą esencję odmładzającą z Resibo. To wszystko, serio. Mam wrażenie, że taki minimalizm mojej skórze służy. 
Jeśli chodzi o krem z Duetus, to dobrze się sprawdza właśnie na dzień, ponieważ delikatnie matuje skórę. Nie zauważyłam żadnego przesuszenia skóry ani dyskomfortu podczas używania, a zużyłam już ponad połowę. Duży plus za dołączoną drewnianą szpatułkę, dzięki której nie trzeba wkładać rąk do kremu i wszystko odbywa się bardziej higienicznie.
Z kolei wieczorem przerzuciłam się na esencję z Resibo. Jeszcze niedawno stosowałam ją jako dodatkową pielęgnację, ale teraz moja wieczorna rutyna opiera się tylko na niej. Muszę powiedzieć, że esencja ma niesamowicie lekką konsystencję, dzięki czemu genialnie sprawdza się właśnie przy cerze tłustej, ponieważ ją nawilża, ale nie obciąża. Jeśli chodzi o Resibo, to muszę się Wam przyznać, że jakoś nie mogę się polubić z zapachami, które stosują. W tym przypadku jednak jak dla mnie jest znośmy i kojarzy mi się z bzem. Poza tym nie mam się do czego przyczepić i bardzo polecam ją cerom tłustym i mieszanym.

duetus-krem-na-dzień-resibo-esencja

Krem pod oczy


Tutaj również odstawiłam mój ukochany krem z Nacomi i przerzuciłam się na krem liftingujący z Bema love bio. Na razie żadnego liftingu nie zauważyłam, ale być może stosuję go jeszcze zbyt krótko. Mimo to krem bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ ma gęstą konsystencję. Przy tym ładnie się rozprowadza i dobrze wchłania. Nie zostawia tłustego filmu, więc fajnie sprawdza się również pod makijaż. Jeśli nie lubicie zbyt wodnistych kremów pod oczy, to ten jak najbardziej polecam wypróbować. Dostaniecie go w moim ulubionym ostatnio sklepie ekozuzu.pl (nie jest to wpis sponsorowany).

bema-love-bio-krem-pod-oczy

I tak się prezentują kosmetyki, których aktualnie używam. Jak widzicie, przerzuciłam się w 100% na naturalną pielęgnację i dobrze mi z tym. Wam to również polecam. Otacza nas tyle chemii, w żywności itp., że warto po prostu jej unikać. Skóra na pewno prędzej czy później się odwdzięczy :)

Piszcie proszę w komentarzach, czy znacie któryś z tych kosmetyków i jak się u Was sprawdził. 

Buziaki!
Kasia

TOP