października 30, 2020

Nowości Felicea & makijaż jedną marką

Cześć!

Kiedy marka Felicea wypuszcza nowości, to absolutnie nie mogę przejść obok nich obojętnie. Zwłaszcza że są to nowości, na widok których maniaczce makijażowej zawsze zaświecą się oczy, czyli palety cieni i palety do konturowania. Wybrałam po jednej z nich i dzisiaj Wam je pokażę. Zapraszam :)


Naturalny błyszczyk do ust


Zacznę od produktu, który już jest w ofercie od dłuższego czasu, ale zawsze chciałam go przetestować. Mowa o błyszczyku. Skusiłam się na odcień 33, czyli taki zgaszony róż. Ma w sobie dużo maleńkich, złotych drobinek. Konsystencja jest gęsta i lepiąca, więc myślę, że nie przypadnie każdemu do gustu. Niemniej na ustach wygląda ładnie :)


Paleta cieni do powiek


Muszę przyznać, że ciężko mi się było zdecydować, ale ostatecznie wzięłam #202 Light Rose. Trochę zdziwiła mnie wielkość palety. Jest bardzo mała. Nawet nie pomyślałam wcześniej, żeby sprawdzić gramaturę, ale jak przyszła, to okazało się, że ma tylko 3,2 grama, czyli jeden cień ma 0,8 grama. Mi to jakoś nie przeszkadza, ponieważ rzadko mi się zdarza zużyć jakiś cień, ale daję znać. 


Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o ekologicznych opakowaniach wykonanych z tektury, a także pięknym, naturalnym składzie. Zdecydowanie jest to coś, co wyróżnia tę markę na rynku. 

W środku znajdują się cztery cienie - jeden mat, jedna satyna i dwa cienie perłowe, którym również bliżej do satyny. Mają przyjemną konsystencję i niezłą pigmentację. Jednocześnie ta kolorystyka jest mocno stonowana, więc moim zdaniem jest to typowa paleta na dzień. Natomiast cienie ładnie pracują i nie mam im nic do zarzucenia. 


Trio do konturowania


Wśród nowości możemy znaleźć również paletę do konturowania. Zdecydowałam się na wersję 301 Light, która posiada trzy produkty - bronzer, róż i rozświetlacz. Z tego, co wiem, tylko bronzer w tej wersji jest nowy. Reszta to kosmetyki, które możemy znaleźć w ofercie marki. Muszę też wspomnieć o tym, że ten sam odcień bronzera występuje w obu wersjach kolorystycznych.

 
Największy zarzut mam właśnie do bronzera, ponieważ jest ciepły. Liczyłam na coś bardziej neutralnego, a na mojej cerze wypada pomarańczowo. Na szczęście rozciera się ładnie, a po nałożeniu wszystkich produktów z palety nie wygląda tak źle, ale jednak muszę się do tego przyczepić. 
Rozświetlacz to mój ukochany Champagne, który tworzy przepiękną taflę na policzku i wygląda jak mokra skóra. A róż to jasny matowy różowy odcień, który fajnie ożywia cały makijaż. 


Pigmentacja tych produktów jest naprawdę dobra i trzeba z nimi uważać, bo można przesadzić. Ogólnie paleta mi się podoba, chociaż trochę ubolewam, że bronzer nie jest do konturowania, a do ocieplania twarzy. 

Makijaż


Na koniec mam dla Was makijaż jedną marką. Stwierdziłam, że pokażę Wam te kosmetyki na sobie. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że aparat mocno zjada kolory, jednak starałam się, żeby wszystko jak najlepiej było widoczne.

Użyłam:
  • podkład naturalny kolor light
  • kredka do brwi nr 86 light brown
  • paleta cieni 202 Light Rose
  • paleta do konturowania 301 Light
  • szminka nr 28
  • błyszczyk nr 33

Wszystkie produkty marki felicea dostaniecie na ich stronie felicea.pl (wpis nie jest sponsorowany). 

Dajcie proszę znać, jak Wam się te kosmetyki podobają? Macie ochotę się skusić? Zwracacie w ogóle uwagę na składy kolorówki? Jestem bardzo ciekawa :)

Buziaki!
Kasia

października 13, 2020

Soraya Oat Therapy - owsiana terapia dla skóry

Hej!

Zaczęła się jesień, a zatem przed nami najtrudniejszy czas dla naszej skóry, w którym wymaga ona szczególnego nawilżenia. Z pomocą przychodzi nam marka Soraya, która wypuściła niedawno serię Oat Therapy. Jeśli Wasza skóra jest wrażliwa i potrzebuje ukojenia, to koniecznie czytajcie dalej :)


Trzeba przyznać, że kosmetyki przykuwają wzrok, zwłaszcza ekomaniaków. Kolorystyka i design od razu kojarzy się z naturą. Na szczęście wnętrze odpowiada temu wizerunkowi. Mamy tutaj bowiem do czynienia z produktami niemalże całkowicie naturalnymi (98 i 99% składników pochodzenia naturalnego). A zatem wszystko się zgadza! :)
Może od razu wspomnę również o zapachu, ponieważ wszystkie kosmetyki z tej linii pachną tak samo. Ciężko mi określić, czym dokładnie, ale mogę powiedzieć, że jest to zapach delikatny, naturalny i bardzo przyjemny. Raczej nie powinien nikomu przeszkadzać. 

Przejdźmy zatem do tego, co wchodzi w skład całej serii:

Owsiany krem na dzień & Owsiany krem na noc 


Zacznijmy od twarzy. Marka Soraya postawiła na dwa kremy - na dzień i na noc. Stwierdziłam, że opowiem o nich razem, bo moim zdaniem są bardzo podobne. Oba kremy mają praktycznie identyczną konsystencję, co mnie trochę zdziwiło, bo zazwyczaj kremy na noc są cięższe. Formuła jest gęsta, ale jednocześnie dosyć lekka i nawet na mojej tłustej cerze nie miałam poczucia, że nakładam coś zbyt ciężkiego. Kremy dobrze nawilżają. Świetnie sprawdzą się dla cer suchych, dojrzałych, ale również mogą się okazać dobre dla mieszanych oraz tłustych (tutaj raczej skłaniałabym się do używania raz dziennie). Przy okazji muszę wspomnieć również o opakowaniach, które zostały wykonane z recyklatu. Marka Soraya zdecydowała się również na większą pojemność kremów (75 ml, standardowa to 50 ml), co sprawia, że generujemy mniej odpadów. Brawo, bardzo popieram takie działanie i chciałabym, żeby więcej firm myślało o tego typu sprawach. Zwłaszcza w dobie pandemii, gdzie temat ekologii zszedł na dalszy plan.
Składy tych kremów są podobne. Różnią się trochę kolejnością składników. Krem na dzień ma dodatkowo nawilżającą betainę. 


Owsiany balsam do ciała


Soraya wypuściła również dwa kosmetyki do ciała. Pierwszy z nich to owsiany balsam do ciała, który otrzymujemy w tubie o pojemności 200 ml. Tuba w 57% została wykonana z plastiku pochodzącego z recyklingu. Jeśli chodzi o sam produkt, to bardzo mi się spodobał. Ma fajny, bogaty skład, przez co świetnie nawilża skórę. Konsystencja jest przyjemna, ładnie się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia zbyt tłustego filmu na skórze. 


Owsiany krem multifunkcyjny


Na koniec mój największy ulubieniec z całej serii, czyli krem multifunkcyjny do ciała, rąk i twarzy. Jeśli chcecie wypróbować na razie jeden kosmetyk, to polecam zacząć od tego. Jak wskazuje nazwa, jest niezwykle uniwersalny. Można go stosować na całe ciało. Świetnie sprawdzi się też na mocniej przesuszone miejsca jak np. łokcie, pięty, czy dłonie. Ma gęstą konsystencję, ale cudownie się rozprowadza i szybko wchłania. Uwielbiam nakładać go grubszą warstwą na noc na dłonie, bo z nimi mam największy problem w chłodniejsze miesiące. Ten krem daje mi ukojenie, po nocy ręce są miękkie, a wszelkie pęknięcia delikatnie zagojone. Skład tych wszystkich kosmetyków jest bardzo podobny. W tym kremie mamy na początku glicerynę, propanediol, olej ze słodkich migdałów, masło shea. Dalej widzimy skrobię ryżową, olej i ekstrakt z owsa, witaminę E oraz mnóstwo naturalnych dodatków, które mają jeszcze lepiej nawilżać naszą skórę. 


Muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się ta seria i cieszę się, że mogłam Wam ją pokazać. Wszystkie kosmetyki przydały mi do gustu, ale w szczególności polubiłam balsam do ciała i krem multifunkcyjny. Gdybym miała wymienić największą zaletę tych produktów, to byłaby to uniwersalność. Mam wrażenie, że mogą być to fajne kosmetyki dla całej rodziny. Delikatnie i ładnie pachną, szybko się wchłaniają, mają przepiękne składy i myślę, że mogłyby się spodobać również mężczyznom i dzieciom, które są często bardziej oporne na używanie kosmetyków ;)


Ja generalnie ze swojej strony bardzo polecam i cieszę się, że kolejna polska marka coraz częściej wypuszcza naturalne kosmetyki. Brawo!

Całą serię Oat Therapy, a także więcej kosmetyków marki Soraya dostaniecie w sklepie internetowym bee.pl. Jest tam naprawdę spory asortyment kosmetyków naturalnych, więc zachęcam zajrzeć :) 

Piszcie proszę, czy zaciekawiły Was te produkty? A może już jakiegoś używaliście? Dajcie znać!

Do następnego!
Kasia



*** Wpis powstał we współpracy ze sklepem bee.pl, ale moja opinia na temat produktów jest w 100% szczera.***

października 09, 2020

Tarte - kolekcja świąteczna 2020
Zestaw tartelette give, gift & get - swatche wszystkich cieni

Hej!

Mamy początek października, a na stronie Sephory zaczynają pojawiać się już kolekcje świąteczne. Oczywiście wszystko wygląda pięknie i bardzo kusi, ale osobiście na kosmetyki z tego sklepu już się aż tak mocno nie rzucam, bo wiele z nich ma kiepskie składy. Jednak na zestaw palet Tartelette give, gift & get z Tarte czekałam bardzo, ponieważ Tartelette In Bloom chodziła za mną od dłuższego czasu. Stwierdziłam więc, że to dobra okazja, żeby przetestować cienie tej marki. Jeśli macie ochotę zobaczyć, jak prezentują się w środku i jakie jest moje pierwsze wrażenie, to zachęcam do czytania dalej :)

Musicie przyznać, że ten zestaw prezentuje się imponująco. Jest też całkiem sporych rozmiarów. W środku znajdujemy 3 palety. Dwie z nich bardzo przypominają te ze standardowej kolekcji, jedna jest zupełnie nowa. W sumie mamy aż 27 cieni. Całość kosztuje 235 zł, co za tyle cieni w całkiem sporej gramaturze (1,2 g) jest naprawdę spoko ceną. Cieszę się również, że palety zostały wyprodukowane w USA, bo firmy często decydują się produkować kolekcje świąteczne w Chinach. 


Tartelette lil'bloom


To paleta, która nawiązuje do słynnej Tartelette In Bloom, chociaż według mnie mocno się od niej różni. Zawiera neutralne odcienie, które świetnie sprawdzą się w codziennych makijażach.


Tartelette lil'toasted


To ciepła wersja, pełna złota, pomarańczy, rudości. Po takie kolory sięgam najrzadziej, ale miewam na nie ochotę, np. teraz - w okresie jesiennym. 


Tartelette lil'juicy


Tutaj mamy zupełnie nową odsłonę paletek Tartelette - pełną różu, mauve. Jak pewnie wiecie, uwielbiam takie kolory. 


Pewnie zastanawiacie się, jak z jakością tych cieni. Niestety nie mam porównania do dużych palet Tarte. Nie będzie to też jakaś długa i rozbudowana opinia, ponieważ palety mam zaledwie kilka dni i używałam każdej z nich raz. Cieszę się, że cienie pachną jak klasyczne cienie Tarte (coś w stylu czekoladek Too Faced). Mają przyjemną konsystencję. Może nie są jakieś maksymalnie kremowe, ale nie są też bardzo suche. Najbardziej suche wydają mi się maty z palety lil'juicy. Błyski są mocno sprasowane i są raczej takimi klasycznymi perłami, co akurat lubię. Nie przepadam za dużą ilością drobin w cieniach, których mam używać na co dzień. 
Wykonałam sobie tymi paletami po jednym makijażu i wszystkimi pracowało mi się dobrze. Cienie mają dokładnie taką formułę, jaką lubię, czyli nie są zbyt mocno napigmentowane, dobrze się rozcierają i łączą ze sobą, a także da się je na siebie nakładać. Oczywiście to moje pierwsze wrażenie, ale czuję, że będzie dobrze i że chętnie będę po nie sięgać. Na razie jestem bardzo zadowolona z zakupu :)


Piszcie proszę w komentarzach, czy znacie cienie Tarte, a jeśli tak, to czy je lubicie? No i jak Wam się podoba ich kolekcja świąteczna? 

Do następnego!
Kasia

października 02, 2020

Nowa marka w Kontigo - Moonish Natural
Czy mam ochotę sięgnąć po więcej?

Hej!

We wrześniu w Kontigo pojawiła się nowa marka makijażowa - Moonish Natural. Od razu mnie zaciekawiła, ponieważ została przestawiona jako marka naturalna. I tak rzeczywiście jest - składy są naprawdę bardzo ładne. Oczywiście załączyło mi się chciejstwo i najchętniej kupiłabym większość, ale wygrał zdrowy rozsądek i do koszyka wpadły dwie rzeczy, żeby zobaczyć, czy jest się czym ekscytować. Jeśli jesteście ciekawi, czy mam ochotę na więcej, to koniecznie czytajcie dalej :)


Na początku zaznaczę, że będę dzisiaj pisać o moich pierwszych wrażeniach. Muszę też wspomnieć o pięknych, tekturowych opakowaniach, na których widzimy gwiezdny, kosmiczny motyw. Na żywo wyglądają bardzo ładnie. Podobają mi się detale np. na palecie cieni.


A zatem przejdźmy do tego, co zakupiłam. Otóż skusiłam się na paletkę cieni, ponieważ takowych z naturalnym składem na rynku jest naprawdę mało. Do wyboru były trzy wersje, do mnie musiała krzyknąć ta o nazwie "Mauve", nie mogło być inaczej ;)


Paleta zawiera 4 cienie:

Aries - drobinkowy, mocno iskrzący chłodny róż. Jest bardziej miałki od pozostałych cieni, trzeba nakładać go palcem (najlepiej na klej albo mokrą bazę). Delikatnie osypują się z niego drobinki.

Taurus - bardziej satynowy odcień, taki typowy taupe.

Gemini - ten cień najbardziej przypomina kolor mauve, ale jest bardzo chłodny.

Cancer - najciemniejszy w palecie, bardzo chłodny brąz z odrobiną szarości (czyli taupe).


Powiem Wam szczerze, że obawiałam się tych kosmetyków i generalnie podeszłam do nich trochę sceptycznie. Bałam się, że będą miały słabą pigmentację, że będą się kiepsko łączyły. Te grafiki na stronie też nie wyglądają zbyt dobrze (KLIK) i tak naprawdę nie wiedziałam, jakich odcieni się spodziewać. Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłam. Po pierwsze paleta podoba mi się wizualnie, kolory również. Po drugie niezwykle się ucieszyłam, jak robiłam swatche i zobaczyłam, że te cienie są bardzo kremowe. Jeśli chodzi o jakość, to nie mam się do czego przyczepić. Cienie się ładnie blendują, dobrze ze sobą łączą. Wiadomo, że nie wyczarujemy nimi nie wiadomo czego, ale na co dzień będą fajne.


Drugi kosmetyk to bronzer Moon Rock w odcieniu Neutral Contour. Na stronie wygląda na bardzo chłodny (KLIK), ale w rzeczywistości jest bardziej neutralny, jak sugeruje nazwa. Chociaż mam wrażenie, że w sztucznym świetle wybijają z niego chłodne tony. Generalnie jest to bronzer bardziej do konturowania.


Bronzer jest również bardzo miękki pod palcami, trochę się kruszy pod pędzlem. Ma delikatnie satynowe wykończenie i ładnie się rozciera pędzlem syntetycznym (naturalnego nie używałam). Generalnie muszę powiedzieć, że ten produkt także zrobił na mnie dobre wrażenie.


Oba kosmetyki kosztują 59,99 zł, co jest taką średnią półką, jeśli chodzi o kosmetyki, ale warto czekać na promocje, które na Kontigo pojawiają się często :)
Mnie te produkty pozytywnie zaskoczyły i odpowiadając na pytanie z tytułu - tak, mam ochotę na więcej!

Dajcie koniecznie znać, jak Wam się podobają? Macie ochotę się skusić? :)

Buziaki!
Kasia

TOP