grudnia 12, 2018

W7 Delicious & Maybelline Total Temptation
Recenzja + makijaż


Nowości marki W7 obserwuję od dłuższego czasu i miałam wielką ochotę, żeby coś przetestować. Jak pewnie wiecie, firma wzoruje się na drogich kosmetykach. Paletka, którą Wam dzisiaj pokażę, jest mniej więcej 10 razy tańsza od oryginału, więc przyznaję, że bardzo mnie ciekawiło, czy chociaż w małym stopniu będzie tak dobra. Przy okazji opowiem Wam również trochę o tuszu Total Temptation z Maybelline. Zapraszam do dalszej części wpisu :)


Paleta przychodzi do nas w ładnym tekturowym opakowaniu z lusterkiem. Zawiera dwustronny syntetyczny pędzelek, którego nie używałam, ale wydaje się bardziej miękki od tego dołączonego do palety Anastasii. 
Kolory w palecie są identyczne jak w Modern Renaissance. Mamy kilka neutralnych, jasnych odcieni, kilka bardziej nasyconych oraz trzy cienie błyszczące. Osobiście lubię takie kolory, chociaż pomarańcze i mocne róże mnie już trochę nudzą i ostatnimi czasy sięgam po inne odcienie. Niemniej jednak paleta mi się podoba. Zobaczcie, jak się prezentuje w środku.


Pigmentacja na pierwszy rzut oka wydaje się spoko, chociaż moim zdaniem cienie ciężko się przenoszą na skórę, większość pigmentu zostaje na palcu/pędzlu. Nie da się ich za mocno zbudować ani też nie chcą się do siebie kleić. Najlepszym sposobem na nie jest nakładanie ich na mokrą, nieprzypudrowaną bazę. Wtedy osiągniemy maksimum pigmentacji tych cieni. Cienie błyszczące przenoszą się dosyć ładnie, chociaż najlepiej aplikować je palcem, również na mokrą bazę. Na zdjęciu z makijażem zobaczycie maksimum, które udało mi się z tych cieni wydobyć. 
Jeśli chodzi o jakość cieni, to nie zauważyłam, żeby tworzyły plamy. Rozcierają się całkiem nieźle. 


Moja recenzja może wydawać się niezbyt pochlebna, ale wierzcie mi, że nie jest to najgorsza paleta, z jaką miałam do czynienia i da się z niej coś tam wykrzesać. Na pewno po przetestowaniu ogromnej ilości cieni jestem w tym temacie już bardzo wybredna i mało które cienie naprawdę mi się podobają i chętnie po nie sięgam. Tę paletę w szczególności polecałabym dla osób początkujących, które chcą zobaczyć, jak się czują w takiej kolorystyce. Na pewno przygodę z tak trudnymi odcieniami warto zacząć od średniej pigmentacji, żeby od razu się do nich nie zrazić. 

Na zdjęciu z makijażem możecie zobaczyć również, jaki efekt daje maskara Total Temptation z Maybelline. Uważam, że ma ona prześliczne opakowanie - bardzo w moim guście. Do tego posiada klasyczną szczoteczkę i jeżeli jesteście fankami takich szczoteczek, to na pewno się z nią polubicie. Maskara ma fajną konsystencję, nie trzeba czekać kilku tygodni, żeby podeschła. Od razu pracuje się nią dobrze i nie skleja rzęs. Moim zdaniem jednak jest to tusz bardziej pogrubiający niż wydłużający. Jeśli oczekujecie efektu mocnego wydłużenia rzęs, to możecie czuć się zawiedzione. 


W powyższym makijażu podkreśliłam brwi kredką z Wibo, o której pisałam TUTAJ. Myślę, że prezentuje się naprawdę dobrze.

Paletka kosztuje 22,99 zł, a tusz 17,69 zł. Oba kosmetyki możecie dostać w drogerii internetowej ezebra.pl, z której do mnie przywędrowały. 

Podsumowując, oba produkty zrobiły na mnie dobre wrażenie, chociaż po paletkę pewnie nie będę sięgać zbyt często. Najbardziej nie podoba mi się w niej to, że cienie nie chcą się budować. Za plus traktuję fakt, że się dobrze rozcierają. Makijaż, który widzicie na zdjęciu, naprawdę mi się podoba. Jeśli chodzi o tusz, to nie mam mu nic do zarzucenia. Moje rzęsy bardzo się lubią z klasycznymi szczoteczkami i również tak jest w tym przypadku.

Dajcie znać koniecznie, czy znacie któryś z tych kosmetyków i jak się u Was sprawdził.

Buziaki!
Kasia



*** Wpis powstał we współpracy z drogerią ezebra, ale moja opinia na temat produktów jest w 100% szczera.***


grudnia 07, 2018

Lily Lolo - naturalny błyszczyk
English Rose


Muszę się Wam przyznać, że ostatnio porzuciłam zupełnie matowe pomadki na rzecz tych kremowych oraz błyszczyków. Uwielbiam efekt rozświetlonej, świeżej skóry i błyszczące produkty do ust ten efekt pięknie podkreślają. Dzisiaj pokażę Wam jeden z moich ulubionych błyszczyków, czyli English Rose z Lily Lolo. Zapraszam do czytania dalej :)

lily-lolo-english-rose-błyszczyk

Błyszczyk zapakowany jest w bardzo klasyczne opakowanie. Ma również tradycyjny, mały aplikator, który nabiera niezbyt dużo produktu.
Wybrałam sobie odcień English Rose, czyli piękny, przybrudzony róż. Na ustach nie widać go zbyt mocno, ale błyszczy naprawdę ładnie. Ja mam bardzo jasne usta, czasem wręcz sine, więc nawet tak jasny kolor jest u mnie widoczny, ale jeśli macie mocniejszy pigment swoich ust, to będzie on u Was po prostu bezbarwny. Co ważne, nie zawiera drobinek. Dla mnie to duży plus.
Co też ciekawe, błyszczyk pachnie czekoladą. Myślę, że wielu osobom się ten zapach spodoba :)


Jak zawsze przy kosmetykach Lily Lolo ogromnym walorem jest skład. W tym przypadku opiera się on głównie na olejku jojoba oraz witaminie E, które świetnie nawilżają. I tutaj muszę przyznać, że jest to najlepiej nawilżający błyszczyk, jaki znam. Genialnie sprawdzi się u osób, które borykają się z przesuszonymi, spierzchniętymi ustami, zwłaszcza teraz, w okresie zimowym. Do tego ma nieklejącą konsystencję i nosi się go naprawdę komfortowo.


Powiem Wam szczerze, że to jeden z moich ulubionych błyszczyków i chętnie po niego sięgam. Nie przepadam za błyszczykami, które mają ciężką formułę, mocno je czuć na ustach i tak je oblepiają. Ten tego nie robi, nawet gdy się go nałoży odrobinę za dużo. Poza tym wygląda bardzo ładnie na ustach, nie podkreśla niedoskonałości, suchych skórek czy załamań. Jeśli szukacie dobrego, nawilżającego błyszczyka, to serdecznie Wam go polecam.

Błyszczyk Lily Lolo kosztuje 48,50 zł i możecie go dostać na stronie costasy.pl.


Dajcie znać koniecznie, czy też odpoczywacie od matowych pomadek? Jakie są Wasze ulubione błyszczyki? Znacie te z Lily Lolo? :)

Buziaki!
Kasia

listopada 29, 2018

TOP 3 Moje ulubione cienie do powiek

Hej!

Jako blogerka urodowa przetestowałam już mnóstwo cieni do powiek i dzięki temu wiem, z którymi pracuje mi się najlepiej oraz w jakich odcieniach czuję się dobrze. Ostatnio dość mocno ograniczam ilość posiadanych kosmetyków. Wiem, że pewnie blog na tym ucierpi, ale potrzebuję tego. Zbyt duża ilość wszystkiego, zamiast cieszyć, coraz bardziej przytłaczała. Dlatego dzisiaj w ramach ulubieńców opowiem Wam o moich ulubionych cieniach do powiek, po które sięgam najchętniej. Zapraszam do czytania dalej :)


Może zacznę od tego, czego oczekuję od cieni do powiek i z jakimi formułami pracuje mi się najlepiej. Otóż lubię dobrą pigmentację - nie za mocną, a taką, którą da się budować. Uważam, że niedopuszczalny jest fakt, gdy cienie nie chcą się do siebie kleić. Stwierdziłam też, że najchętniej sięgam po cienie, które nie sypią się jak szalone, są mocniej sprasowane. To tak gwoli wyjaśnienia, a teraz przejdźmy już do konkretnych marek.

Inglot


To marka, którą zna chyba każdy. Mam wrażenie, że cienie są niedoceniane, a szkoda, bo ich jakość mocno się poprawiła. Moim zdaniem wraz z kolekcją What a spice zaczęła się nowa era cieni Inglot i teraz już naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Mnie w szczególności zachwyciła kolekcja Jennifer Lopez, która jest przepiękna i idealnie sprawdza się na co dzień. Pigmentacja tych cieni jest dobra, nieprzesadzona, ze spokojem da się ją budować. Gdybym miała polecić Wam jeden cień, po który sięgam najczęściej, byłby to J301 Pink Satin. Pięknie wygląda razem z J329 Taupe oraz J319 Crimson. O dziwo nie przeszkadzają mi w nich drobinki, bo mocno ich nie widać, a jedynie delikatnie rozświetlają cały makijaż. Z matów najbardziej lubię ostatnio 295 oraz 303, czyli przybrudzone róże. 

Od lewej: Crimson, Taupe, Satin Pink, 303, 295

Makeup Atelier Paris


Nie wiem, który już raz polecam Wam paletę T19. Jeśli lubicie takie kolory, to zdecydowanie warto ją mieć. Pod względem formuły cienie bardzo przypominają mi te z Inglota, ale uważam, że pracuje się z nimi jeszcze lepiej i jeśli mam ochotę na całkowicie matowy makijaż, to sięgam właśnie po nie. Jak widzicie na zdjęciu poniżej, trochę tę paletkę zmodyfikowałam. Totalnie nie pasował mi w niej drugi cień od lewej, więc wymieniłam go na coś błyszczącego (Indyjski róż z Glamshopu) i uważam, że teraz jest idealnie :)


Nabla


Teraz najdroższe z tego zestawienia cienie marki Nabla. Myślę, że jeszcze jakiś czas temu nie pojawiłyby się w tym wpisie, ale teraz, po wypuszczeniu przez markę kolekcji matowych cieni, muszę o nich wspomnieć. Najnowsze matowe cieni to totalny sztos. Cienie są drogie (35 zł za sztukę), ale absolutnie warte swojej ceny. Pod względem formuły Nabla zrobiła coś wyjątkowego. Cienie mają niesamowicie jedwabistą konsystencję, a przy tym nie kruszą się pod pędzlem ani nie osypują. Natomiast najbardziej urzeka mnie w nich to, jak cudownie da się je budować. Tak naprawdę jednym cieniem można uzyskać efekt, który innymi cieniami uzyskujemy za pomocą kilku kolorów. To sprawia, że praca z cieniami Nabla jest bardzo szybka i przyjemna. Na tę chwilę posiadam 3 cienie z tej kolekcji: Artemisia (mój ulubieniec), Leon oraz Cherie Shape. I moja rada, jeśli chcecie zakupić matowe cienie Nabla, to wybieracie tylko i wyłącznie z tej najnowszej kolekcji matów. Mam też dwa ulubione błyszczące cienie, które pięknie wyglądają na powiece ruchomej. Są to Luna oraz Snowberry. Jestem naprawdę tymi cieniami oczarowana i serdecznie Wam je polecam.

Od lewej: Artemisia, Leon, Cherie Shape, Snowberry, Luna

Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że odnalazłam swoją ulubioną formułę cieni. To ważne, żebyśmy wybierały takie konsystencje, które nam odpowiadają i z którymi praca sprawia nam przyjemność. Pod względem kolorów zrobiłam się trochę nudna. Mam świadomość, że wszystkie są podobne, ale właśnie po takie sięgam najczęściej. 

Piszcie proszę w komentarzach, jakie cienie lubicie najbardziej. Jestem bardzo ciekawa :)

Do następnego!
Kasia

listopada 19, 2018

Wibo - kredka do brwi Feather Brow Creator


Makijaż brwi nie należy do moich ulubionych czynności, chociaż muszę przyznać, że trening czyni mistrza i obecnie uważam, że wychodzi mi to całkiem nieźle. Najchętniej sięgam po kredki do brwi, ponieważ pracuje się nimi najszybciej. Jakiś czas temu usłyszałam dobre opinie na temat kredki Feather Brow Creator z Wibo i zapragnęłam ją przetestować. Wiem, że jest ona łatwo dostępna, ale jakoś zawsze zapominałam ją kupić, a dzięki drogerii ezebra mam możliwość, żeby ją wypróbować. Jeśli jesteście ciekawi, czy się z nią polubiłam, to koniecznie czytajcie dalej :)


Tego typu kredki są teraz bardzo popularne. Uwielbiam w nich to, że z jednej strony mają szczoteczkę do wyczesywania brwi i że nie trzeba ich temperować. Mają cieniutki rysik, dzięki czemu można domalować pojedyncze włoski i makijaż brwi wygląda bardziej naturalnie. 


Czytałam opinie, że dla niektórych ta kredka jest za twarda, jednak ja nie widzę w niej takiego problemu. Dla mnie ma twardość idealną i maluje mi się nią przyjemnie i bezproblemowo. 

Do wyboru mamy tylko dwa kolory - soft i dark brown. Jak się pewnie domyślacie, zdecydowałam się na ten jaśniejszy i muszę powiedzieć, że jakimś cudem jest dla mnie idealny. To taki neutralny brąz, ani nie wychodzi jakoś przesadnie szaro, ani rudo. Myślę, że ciemniejszym blondynkom będzie pasował. 
Na zdjęciu poniżej porównałam go z odcieniem 105 Longstay Precise Browliner z Golden Rose i muszę powiedzieć, że wypadają niemal identycznie. 


Tak szczerze to jest to jedna z lepszych kredek, jakich używałam i nie rozstaję się z nią, odkąd ją mam. Jeśli jesteście posiadaczkami dosyć wąskich brwi i lubicie takie precyzyjne produkty, to polecam Wam ją wypróbować. Myślę, że się nie zawiedziecie. 

Kredka Feather Brow kosztuje 15,99 zł i możecie ją kupić w drogerii ezebra.pl

Jeśli chcielibyście zobaczyć, jak się prezentuje na moich brwiach, to zachęcam do obserwowania bloga. Już niedługo pojawi się wpis z makijażem, w którym brwi podkreślone zostały właśnie tą kredką. 

Napiszcie proszę, czy testowałyście tę kredkę i jak się u Was sprawdziła. 

Buziaki!
Kasia



*** Wpis powstał we współpracy z drogerią ezebra, ale moja opinia na temat produktu jest w 100% szczera.***

listopada 08, 2018

🍁 Moja jesienna pielęgnacja twarzy 🍁 | Cera tłusta & walka z grudkami


Odnoszę wrażenie, że dawno nie opowiadałam Wam o mojej pielęgnacji. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że dość długo poszukiwałam tego, co naprawdę przypadnie do gustu mojej cerze. Jak może wiecie, od kilku miesięcy walczę z grudkami i mimo że nie widzę na razie jakiejś spektakularnej poprawy, to nie poddaję się i mam nadzieję, że już za jakiś czas będę mogła pochwalić się gładką twarzą. Mam wrażenie, że w tym momencie mam idealnie dobraną pielęgnację dla cery tłustej, bez żadnych zbędnych składników, które mogłyby jej zaszkodzić. Jeśli jesteście ciekawi, czego aktualnie używam, to koniecznie czytajcie dalej :)

jesienna-pielęgnacja-cera-tłusta

Dokładne oczyszczenie


Pamiętajcie, że oczyszczanie to podstawa. Przy cerze tłustej, trądzikowej, zanieczyszczonej itp. szczególnie. Ja cały czas, niezmiennie rano i wieczorem używam tymiankowego żelu do twarzy z Sylveco i na razie nie mam ochoty go zmieniać. Gdy nakładam makijaż, to wieczorem dokładnie zmywam go pastą do mycia twarzy z Fresh&Natural. Aktualnie kończę drugie opakowanie, w zapasie czeka kolejne. Podoba mi się w niej to, że bardzo dobrze rozpuszcza makijaż, praktycznie w ogóle nie trzeba doczyszczać twarzy płynem micelarnym. Poza tym na opakowaniu producent zapewnia, że taka forma oczyszczania nie narusza warstwy hydrolipidowej, a przy cerze tłustej jest to szczególnie ważne. Zawsze po myciu twarzy używam czegoś, co wyrówna pH mojej cery. Najchętniej sięgam po hydrolaty, w tej chwili zaczęłam stosować hydrolat z drzewa herbacianego marki asoa, ale jeszcze na jego temat za dużo Wam nie powiem, bo to u mnie nowość.

jesienna-pielęgnacja-naturalne-kosmetyki

Kremy


Wieczorem lubię używać nawilżających produktów. Jakiś czas temu sięgnęłam po hydrokurację z kurkumą od Orientany i muszę powiedzieć, że moja skóra mocno się z nią polubiła. To żel, który genialnie sprawdza się do cery tłustej, ponieważ fajnie ją nawilża, ale jednocześnie nie obciąża. W składzie znajdziemy głównie roślinne ekstrakty.
Rano natomiast stosuję obecnie krem na dzień marki Duetus. Chciałam go używać na noc, ale okazało się, że pozostawia matowe wykończenie, więc w porannej pielęgnacji lepiej się sprawdza. Na razie nie mogę Wam powiedzieć za dużo o działaniu. Na tę chwilę wydaje mi się, że się z nim polubię. 


Kremy pod oczy


Tutaj cały czas króluje u mnie arganowy krem z Nacomi, którego używam na noc, ale niedawno stwierdziłam, że fajnie byłoby przetestować coś nowego. Natknęłam się w necie na krem - emolient barierowy marki Vis Plantis. Ma lżejszą, bardziej wodnistą konsystencję od tego z Nacomi, więc świetnie mi się sprawdza na dzień. Nie zauważyłam, żeby robił coś złego z makijażem. Do tego nie kosztował dużo i ma aż 30 ml, więc jeśli szukacie czegoś ciekawego, to polecam się nim zainteresować.


Dodatkowa pielęgnacja


Powyżej mogliście zobaczyć moją podstawę pielęgnacji, ale oczywiście wspomagam się również innymi kosmetykami. W tej chwili są to dwa produkty z Avebio - nawilżająca esencja oraz Ambrozja Antiseptic Shot. Stosuję je naprzemiennie, 2-3 razy w tygodniu po hydrolacie, a przed nałożeniem kremu. Oba kosmetyki mają dosyć płynną konsystencję, a skusiły mnie głównie ze względu na składy, które powinny świetnie się sprawdzić na cerze tłustej i mieszanej.
Planuję też wprowadzić do pielęgnacji kwasy. Przede wszystkim chciałabym zużyć słynny BHA Blackhead Power Liquid z COSRX. Stosowałam go już na początku roku i nie zauważyłam jakichś spektakularnych efektów, ale być może muszę po prostu poużywać go dłużej. Drugi produkt natomiast, który chcę przetestować, to tonik żelowy dla cery trądzikowej marki Lynia. On opiera się głównie na kwasie azelainowym, czyli na tym najbardziej delikatnym. Z tego, co wiem, można go łączyć z kwasami BHA, więc może spróbuję używać tych dwóch kosmetyków jednocześnie. Dajcie proszę znać, czy używaliście tych kosmetyków i jak się u Was sprawdziły. Ja się zawsze kwasów trochę obawiam, ale staram się je wprowadzać do mojej jesienno - zimowej pielęgnacji w rozsądnych ilościach.


Tak wygląda moja tegoroczna pielęgnacja. Jestem bardzo ciekawa, czy znacie któryś z tych kosmetyków? Jeśli macie cerę tłustą/mieszaną, to napiszcie proszę, czego Wy używacie. 

Do następnego!
Kasia

listopada 05, 2018

Maybelline - matowa szminka Super Stay Matte Ink
115 Founder


Szminki Maybelline Super Stay Matte Ink testuję już od dawna, odkąd tylko Maxineczka poleciła je na swoim kanale, ale niedawno na rynku pojawiło się sporo nowych odcieni i dzisiaj chciałabym pokazać Wam jeden z nich. A ponieważ na blogu chyba jeszcze o tych pomadkach nie wspominałam, więc przy okazji będzie to ich recenzja. Zapraszam do czytania dalej :)

maybelline-super-stay-matte-ink-115-founder

Opakowanie & Aplikator


Opakowanie jest proste, klasyczne, bez żadnych udziwnień. Duży plus za to, że mniej więcej odzwierciedla kolor, dzięki czemu wiemy, po jaki odcień sięgamy. To spore ułatwienie, gdy mamy ich więcej. Aplikator ma formę łezki, jest precyzyjny i łatwo można nim pomalować usta. 

maybelline-matowa-szminka-matte-ink

Kolor


Kolor 115 Founder nazwałabym kameleonem, ponieważ mam wrażenie, że w każdym świetle wygląda inaczej. Czasem wydaje mi się, że to po prostu odcień czerwonego wina, a czasami widzę w nim dużą dozę fioletu. Generalnie nazwałabym go idealnym burgundowym kolorem. W porównaniu np. ze szminką Golden Rose Liquid Matte Lipstick nr 30 jest bardziej zgaszony i mniej czerwony, co dobrze widać na zdjęciu poniżej. 

maybelline-115-gounder-golden-rose-30

Jak dla mnie kolor ten jest przepiękny i idealnie pasuje do jesiennej aury. Zobaczcie, jak prezentuje się na ustach.

maybelline-super-stay-matte-ink-115-founder

Formuła & Trwałość


Szminki Maybelline Super Stay Matte Ink mają płynną, ale lekko musową, plastyczną konsystencję. Po nałożeniu na usta mocno się kleją, ale to uczucie po jakimś czasie znika. Zastygają na mur beton, ale nie na taki suchy mat, delikatnie odbijają światło. 
Jeśli chodzi o trwałość, to tak jak już wspomniałam, pomadki te zastygają naprawdę mocno i ciężko je zmyć zwykłym płynem micelarnym. Trzeba użyć dwufazowego. Niestety na moich ustach nie są w stanie przetrwać nawet najmniejszego jedzenia (np. ciastka i kawy), zawsze się zjadają i robią taką charakterystyczną równą kreskę w połowie wargi. Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi. Pocieszę Was natomiast, że bez problemu można je dołożyć i nie tworzy się ciastko. 

Cena & Dostępność


Polecam Wam kupować te szminki w internecie, bo są tam dużo tańsze niż stacjonarnie. W drogerii ezebra kosztują ok. 22 zł i właśnie stamtąd ta szminka do mnie przywędrowała.

Podsumowanie


Uważam, że jest to jedna z lepszych matowych szminek dostępnych na rynku. Trochę ją czuć, ale myślę, że to jak na nich wygląda, mocno to rekompensuje. Mimo że na moich ustach nie jest w stanie przetrwać posiłku (moje usta są dosyć kapryśne pod tym względem), to i tak uważam ją za bardzo trwałą szminkę i cieszę się, że bez problemu można ją poprawić. Ze swojej strony mogę Wam ją polecić :)

Dajcie znać, czy używaliście już tych szminek i jak się u Was sprawdziły? Jestem bardzo ciekawa :)

Buziaki!
Kasia


*** Wpis powstał we współpracy z drogerią ezebra, ale moja opinia na temat produktu jest w 100% szczera.***

października 30, 2018

Ulubieńcy października 2018r.


Kolejny miesiąc za nami. Czy Wam też czas tak leci jak szalony? Przecież ja od kilku lat mam wrażenie, że co 2 miesiące przygotowuję się do świąt i kupuję kalendarz na nowy rok. Trochę masakra. No ale dzisiaj nie o tym. Mam Wam do pokazania kilku ulubieńców, z którymi szczególnie polubiłam się w październiku. Będą to całkiem ciekawe produkty, więc zachęcam do czytania dalej :)


Perfect match


Zakupiłam sobie jakiś czas temu fluid tonujący Moon Flower marki Madara, ponieważ spodobał mi się skład i miałam nadzieję, że będzie to coś w stylu kremu BB na co dzień. Niestety solo ten produkt się u mnie zupełnie nie sprawdził. Ma brzydki, różowy kolor, do tego jest dla mnie trochę za ciemny i wyglądam w nim jak świnka. Nie kryje też w najmniejszym nawet stopniu. Trochę się zmartwiłam, ale stwierdziłam, że może fajnie się sprawdzić jako baza pod podkład mineralny. Użyłam tego z Lily Lolo i jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że ten duet utrzymał się na mojej twarzy calutki dzień. Dla mojej tłustej cery to po prostu połączenie idealne, które sprawia, że podkład mineralny praktycznie cały dzień pozostaje matowy, w ogóle się nie wyświeca i nie ściera. Minerały nałożone na gołą skórę zaczynają mi się świecić po ok. 4-5 godzinach. Jedyna moja wskazówka co do kremu z Madary jest taka, że należy go nakładać w małej ilości (jedna pompka wystarczy) i rozprowadzić go palcami. Wtedy najlepiej kleją się do niego minerały. Muszę też wspomnieć o tym, że ten duet wygląda na twarzy bosko i w codziennym makijażu już totalnie zrezygnowałam z tradycyjnych podkładów.


Idealne rozświetlenie


Ostatnio podoba mi się rozświetlona skóra i zakochałam się w efekcie, jaki daje rozświetlacz SinSkin by Patricia Kazadi nr 045 Glamourous. To czysta tafla, bez jakiejkolwiek drobinki. Wygląda na twarzy obłędnie, do tego można go stopniować. Kolor też jest przepiękny, idealnie się stapia z moją bladą cerę. Serdecznie Wam go polecam :)

A jeśli mowa o rozświetleniu, to ostatnio bardzo chętnie sięgam po nawilżające szminki i w codziennym makijażu najczęściej wybieram Sunset Rose z limitowanej edycji MAC (można ją jeszcze dorwać na douglas.pl). Pięknie dopełnia ten cały lekki i rozświetlony makeup. Ma idealny kolor, genialne wykończenie (Cremesheen) i zawiera w sobie drobinki (ale nie jest perłowa!), przez co usta wydają się większe. Uwielbiam ostatnio ten efekt. Stawiam po prostu na nieprzerysowany, naturalny makijaż. 


I to już wszyscy ulubieńcy. Nie ma tego dużo, ale tym razem są to produkty, po które z chęcią będę sięgać przez długi czas. 

Znacie któregoś z moich ulubieńców? A co Was szczególnie zachwyciło w październiku?

Do następnego!
Kasia

października 19, 2018

Golden Rose - najnowsze odcienie szminek Soft & Matte i Liquid Matte Lipstick


O szminkach z Golden Rose pisałam już na blogu wielokrotnie i zawsze chętnie pokazuję Wam wszelkie nowości tej firmy. Tym razem marka wprowadziła do swojego asortymentu kilka nowych odcieni matowych szminek, które już pewnie dobrze znacie, a mianowicie Soft & Matte oraz Liquid Matte Lipstick. Zapraszam do oglądania, jestem mega ciekawa, jak Wam się spodobają :)

golden-rose-soft&matte-liquid-matte-lipstick

Powiem szczerze, że tegoroczna kolekcja jesienna mnie trochę zaskoczyła. Odcienie kojarzą mi się bowiem bardziej z wiosną i latem. Są żywe, wręcz neonowe. Marka z pewnością postawiła na takie właśnie kolory, ponieważ w tym sezonie są one bardzo modne. A zatem zobaczcie sami, co nowego się pojawiło:

Soft & Matte 119 - pomarańczowy, neonowy odcień.

Soft & Matte 120 - żywy, ciepły róż.

Liquid Matte Lipstick 30 - według mnie najpiękniejszy z całej piątki, określiłabym go jako ciemną malinę, czerwone wino, typowo jesienny kolor.

Liquid Matte Lipstick 31 - pomarańczowy, neonowy.

Liquid Matte Lipstick 32 - ciepły, żywy średni róż. 


Jak widzicie kolory Soft & Matte (119, 120) oraz Liquid Matte Lipstick (31, 32) są identyczne. Różnią się jedynie formułą. Liquid Matte to mocno zastygające pomadki, które mogą wysuszać. Z kolei Soft & Matte są zdecydowanie lżejsze i bardziej komfortowe w noszeniu. Mi z całej piątki najbardziej podoba się ten typowo jesienny nr 30. Wygląda bosko! Reszta średnio pasuje do mojej karnacji. 


Koniecznie dajcie znać, jak Wam się takie kolory podobają? Macie swojego faworyta? :)

Do następnego!
Kasia

października 12, 2018

Miyo x Beauty V Tricks - paleta cieni Insta Glam
Recenzja & Konkurs [Zakończony]


Ostatnimi czasy marki kosmetyczne zasypują nas nowymi paletami cieni w podobnych kolorach i muszę się Wam przyznać, że coraz rzadziej na ich widok szybciej bije mi serce. Jednak oczywiście zdarza się, że robię wyjątek i coś mnie naprawdę zachwyci. Tak było w przypadku najnowszej palety  Insta GlamMiyo, która powstała we współpracy z Beauty V Tricks. Jak tylko ją zobaczyłam na instagramie (paletkę, nie Vanessę :P), wiedziałam, że będzie moja. Wygląda po prostu obłędnie i już teraz mogę powiedzieć, że jestem dumna, że polska marka wypuszcza takie cudeńka. Zatem już wiecie, jaka jest moja opinia na jej temat, ale i tak zapraszam do dalszej części wpisu, gdzie pokażę Wam ją z bliska i trochę więcej o niej opowiem. A na końcu czeka na Was również niespodzianka :)

miyo-insta-glam-beautyvtricks

Mam wrażenie, że piękniejszej współpracy sobie Vanessa wymarzyć nie mogła, ponieważ według mnie jest to paleta totalnie wyjątkowa. Cieszę się też, że marka Miyo wybrała troszkę mniej znaną Youtuberkę. Sama wcześniej nie wiedziałam za bardzo o jej istnieniu, a teraz subskrybuję i chętnie oglądam, ponieważ przemiła z niej dziewczyna :)

miyo-beautyvtricks-paleta-cieni

Sama paleta to po prostu sztos - począwszy od przepięknego opakowania, a skończywszy na samej zawartości. Wszystko się w niej zgadza, serio. Jest przemyślana w 100%, ma cudowne kolory, którymi można stworzyć zarówno dzienny, jak i bardziej szalony, kolorowy makijaż. Do tego pigmentacja powala, cienie rozcierają się jak marzenie i nie mam totalnie się do czego przyczepić. No może jedynie do tego, że jest to edycja limitowana, nad czym strasznie ubolewam, ponieważ uważam, że paleta zasługuje na dużo większe grono odbiorców. Zwłaszcza że kosztuje ona 59,99 zł (!), a powiem szczerze, że ze spokojem jej cena mogłaby być 2-3 razy wyższa i tak czy siak byłaby tej ceny warta. No ale pozostaje mi nic innego, jak tylko się cieszyć, że trzeba wydawać majątku za tak genialną jakość.

miyo-beautyvtricts-insta-glam-swatche

Jeśli chodzi o dostępność, to z tym jest ciężko. Wyprzedał się już drugi drop i trzeci ma być bodajże pod koniec listopada. Ale nie martwcie się, zakupiłam również jedną dla Was, a zatem przejdźmy do najmilszej części wpisu, czyli do konkursuZasady są bardzo proste. Wystarczy obserwować mojego bloga oraz odpowiedzieć krótko na pytanie. Będzie mi bardzo miło, jeśli udostępnicie informację o konkursie na swoim blogu/FB/IG.

Konkurs trwa od 12.10.18r. - 31.10.18r. Wyniki ogłoszę w ciągu 3 od zakończenia konkursu.


miyo-beautyvtricks-insta-glam-konkurs-rozdanie


REGULAMIN KONKURSU
  1. Organizatorką konkursu i fundatorką nagród jest autorka bloga www.dressyourface.pl.
  2. Wysyłka nagród odbywa się wyłącznie na terenie Polski.
  3. Udział w konkursie mogą wziąć tylko osoby pełnoletnie.
  4. Konkurs trwa od 12.10.2018r. - 31.10.2018r. do godz. 23:59. Ogłoszenie wyników nastąpi na blogu w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu. 
  5. Zwycięzca ma 5 dni na przesłanie danych do wysyłki. Jeśli tego nie zrobi, zostanie wybrana kolejna osoba.
  6. Biorąc udział w konkursie, zwycięzca zgadza się na przetwarzanie danych osobowych (dotyczy to wysyłki).
  7. Nie ma możliwości wymiany nagrody na równoważność pieniężną.
  8. Nagrodą jest paleta cieni Insta Glam marki Miyo.
  9. Aby wziąć udział w konkursie, należy wypełnić formularz.
  10. Odpowiedź na pytanie musi być unikatowa, czyli stworzona na potrzeby tego konkursu.
  11. W konkursie można wziąć udział tylko raz
  12. Adresy e-mail zbierane są tylko na potrzeby konkursu (w celu kontaktu ze zwycięzcą) i nie będą dalej przetwarzane ani przekazywane.


WYNIKI

Kochani, dziękuję Wam serdecznie za udział w konkursie i za tak cudowne, kreatywne odpowiedzi. Z wielką przyjemnością je wszystkie przeczytałam. Ciężko było wybrać zwycięzcę, ale ostatecznie zdecydowałam, że wygrywa Ewkaro. Twój pomysł na miodową paletę bardzo mi się spodobał (nazwa też świetna!) :) Prześlij mi proszę dane do wysyłki na maila dressyourfaceblog@gmail.com. Jeszcze raz Wam dziękuję i zachęcam do obserwowania bloga oraz instagrama. Postaram się, żeby tego typu konkursy pojawiały się częściej. 

Buziaki!
Kasia

października 09, 2018

Promocja w Rossmannie | Nowości, na które warto zwrócić uwagę


Właśnie dzisiaj zaczęła się promocja -55% w Rossmannie, więc postanowiłam pokazać Wam kilka nowości, na które warto zwrócić uwagę. Wiem, że tego typu filmów i wpisów w internecie jest sporo, więc tym razem skupię się tylko i wyłącznie na kosmetykach, które pojawiły się w szafach niedawno. Zapraszam do czytania :)

promocja-rossmann

Na początku dodam tylko, że promocja w Rossmannie jest najbardziej popularna, ale inne drogerie wcale nie są pod tym względem gorsze. Na przykład w Hebe do jutra jest -50% na kolorówkę. Warto mieć to na uwadze, jakby w Rossmannie było za dużo ludzi ;)

Zacznę może od marki Eveline, bo z niej chcę polecić Wam aż dwa produkty. Pierwszy z nich to szminka Matt Magic Lip Cream, która ma zapewniać efekt Soft Matt. Rzeczywiście jest to pomadka, która zastyga, ale w ogóle jej nie czuć na ustach. Do tego ładnie się zjada i myślę, że warto się nią zainteresować dużo bardziej niż np. Les Chocolats z Loreal. Tutaj do wyboru mamy również fajne, dzienne odcienie. W szczególności polecam Wam nr 05 Lovely Nude Rose. 
Drugim kosmetykiem z Eveline jest Precise Brush Liner, czyli pierwszy drogeryjny eyeliner z pędzelkiem, coś z stylu Tattoo Liner z Kat Von D. Miałam nadzieję, że w końcu coś takiego się pojawi w drogerii i się doczekałam :) Używałam już go kilka razy i muszę powiedzieć, że nie widzę różnicy między nim a jego droższym zamiennikiem. Maluje się nim bardzo precyzyjnie, nie rozmazuje się w ciągu dnia, a na promocji będzie kosztował poniżej 10 zł, więc zdecydowanie warto go wypróbować. Jedyne, na co muszę zwrócić uwagę, to fakt, że nie zastyga na mat. Ma dość błyszczące wykończenie. 

eveline-matt-magic-precise-brush-liner

Teraz przechodzimy do szafy Rimmel i najciekawszą tam nowością są eyelinery (a właściwie również cienie) Wonder'Swipe. Zachwyciłam się nimi na tyle, że do mojego koszyka wpadły aż 3 odcienie: 002 - żółte złoto, 004 - miedziany ze złotymi i różowymi drobinkami oraz 006 - jasny róż. Wszystkie 3 zawierają drobinki brokatu, przez co przepięknie się mienią na oku. Bardzo podoba mi się w nich to, że nakładają się równomiernie, nie robią smug. Jeśli lubicie takie akcenty w postaci błyszczącej kreski, to koniecznie musicie się nimi zainteresować.

rimmel-wonder'swipe-eyeliner

I ostatnia już rzecz to rozświetlacz marki SinSkin z limitowanej edycji by Patricia Kazadi (nr 045 Glamourous). No cóż, zrobiłam sobie swatcha w sklepie i się zakochałam. To czysta tafla, bez jakiejkolwiek drobiny. Do tego kolor jest szampański, ale dość jasny, więc idealnie pasuje do mojej karnacji. Ma też całkiem niezły skład, dlatego się na niego skusiłam. Moim zdaniem jest boski i polecam go kupić właśnie na tej promocji, bo po pierwsze w cenie regularnej kosztuje sporo, a po drugie to edycja limitowana, więc trzeba się pospieszyć z zakupem. 

sinskin-patrycja-kazadi-rozświetlacz-045-glamourous
Zdjęcie dość mocno przyciemniłam, żebyście mogli zobaczyć ten blask :)


I to już wszystko na dzisiaj. Dajcie koniecznie znać, na co planujecie się skusić :)

Do następnego!
Kasia

października 03, 2018

Ulubieńcy września 2018r.


Wrzesień minął, więc czas na ulubieńców. Wybaczcie tę małą obsuwę, ale dopiero dzisiaj znalazłam chwilę, żeby zrobić zdjęcia. Nie przedłużam zatem tego wstępu i zapraszam do czytania dalej :)


Zacznę od moich największych ulubieńców, czyli dwóch pędzli. Inglot 4SS kusił mnie chyba od ponad roku, ale zawsze miałam inne wydatki. Skusiłam się na niego na douglas.pl, gdzie jest tańszy niż w Inglocie, a na dodatek miałam zniżkę -20%, więc zapłaciłam za niego znośną kwotę. Sam pędzel to ideał do przypudrowywania okolicy pod oczami i nie wyobrażam już sobie bez niego mojego makijażu. Drugi pędzel to P30 z Hulu, czyli klasyk do rozcierania, jednak ma on tak fajny kształt, że można nim wykonać praktycznie cały makijaż oczu. Nie jest zbyt puchaty, więc dobrze się sprawdza do nakładania cienia na całą powiekę ruchomą. Do tego kosztuje niewiele i ma bardzo przyjemne włosie. Czego chcieć więcej? :)


Kolejny kosmetyk to tusz Paradise Extatic z Loreal, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Przede wszystkim sprawia, że moje krótkie rzęsy są widoczne. Pogrubia je i wydłuża. Może trochę sklejać, więc czasem muszę delikatnie rozczesać rzęsy czystą szczoteczką, ale generalnie nie ma tragedii. Ja się z nim polubiłam i polecam :)


Jesień przyszła, więc mam coraz większą ochotę na bardziej zgaszone i stonowane odcienie na powiekach. Sięgnęłam po paletkę T19 z Makeup Atelier Paris i muszę powiedzieć, że kolejny raz mnie zachwyciła. Cienie są idealnie napigmentowane, można je budować, pięknie się rozcierają i ze sobą łączą, a do tego mam wrażenie, że po prostu mi pasują. Tak jak T22 niczego mi nie urwała, tak tę paletę z czystym sumieniem Wam polecam.

Ostatnia rzecz, o której chciałabym dzisiaj opowiedzieć, to perfumy Twilight Mauve z Zary. Kupiłam je przy okazji jakiegoś zamówienia, żeby mieć darmową dostawę i w sumie tylko je zostawiłam ;) To świeży, owocowo - kwiatowy zapach w stylu Be Delicious DKNY (słynne zielone jabłuszko). To moje pierwsze perfumy z Zary, ale coś czuję, że nie ostatnie. Mają naprawę duży wybór, niskie ceny, więc kiedyś jeszcze na pewno się na jakieś skuszę. Cieszę się, że tym razem wybrałam taki mały flakon, bo idealnie nadaje się do noszenia w torebce. Znacie perfumy z Zary? Może możecie mi jakieś polecić?


I to już wszystko na dzisiaj. Koniecznie napiszcie, czy znacie któryś z tych kosmetyków, a jeśli tak, to jak się u Was sprawdził :)

Buziaki!
Kasia

września 26, 2018

Avon - nowe szminki Delicate Matte | Wszystkie odcienie!

Hej!

Nowością katalogu 14 z Avon (ważny od jutra 27.09) są szminki Delicate Matte. Jak wiecie, pomadki Avon bardzo lubię, więc i te postanowiłam wypróbować. Jeśli ciekawi Was, jak się u mnie sprawdziły i czym różnią się od tradycyjnych matowych szminek, to koniecznie czytajcie dalej :)

avon-delicate-matte

Obietnice producenta


W katalogu producent zachęca, aby odkryć nową jakość matu. Szminki mają dawać nieprzerysowany, naturalny efekt, nie mają wysuszać oraz nie trzeba odciskać ich na chusteczce. 

Odcienie


Do wyboru mamy 8 odcieni. Myślę, że są bardzo ładne i takie "wearable", a w katalogu nawet zaznaczono, że "w każdym będziesz wyglądać dobrze!". Tego obiecać nie mogę, ale rzeczywiście uważam, że kolory im się udały. Zresztą zobaczcie sami:

Delicate Taupe - chłodny beżowy nude

Breathless Nude - ciepły odcień nude

Misty Mocha - ciemniejszy, bardziej brązowy nude. Tę szminkę właśnie wzięłam w pełnowymiarowym opakowaniu, bo zawsze chcę Wam pokazać, jak ono wygląda :)

Pink Hush - jasny róż


Mauve Whisper - przepiękny, idealny odcień mauve

Plum Illusion - ciemny, śliwkowy róż, ideał na jesien

Bitten Apple - zgaszona czerwień

Cherry Delight - piękny wiśniowy kolor. Niestety jako jedyny robi prześwity i nakłada się nierównomiernie.


Formuła


Formuła jest mega ciekawa. Szminki mają delikatnie musową konsystencję i dają lekko transparentny efekt. Faktycznie wyglądają, jakby odcisnęło się taką mocno napigmentowaną szminkę chusteczką albo wklepało ją palcem. Prezentują się dużo bardziej naturalnie niż zwykłe matowe pomadki. Do tego nie zauważyłam, żeby przesuszały, chociaż jak to bywa przy matowych szminkach - trzeba mieć wypielęgnowane usta, bo mogą podkreślić suche skórki. 
Jeśli chodzi o trwałość, to nie ma tutaj nic nadzwyczajnego. Pomadki nie zastygają, więc trzymają się do pierwszego posiłku, ale duży plus zauważam w tym, że bez problemu można je poprawić. 

avon-szminki-delicate-matte

Powiem Wam, że Avon produkuje naprawdę fajne szminki i kolejny raz mnie nie zawiódł. Pomadki Delicate Matte zdecydowanie mogę polecić osobom, które lubią matowy efekt, ale nie przepadają za takim dokładnym wyrysowywaniem ust i chcą, żeby wyglądały one bardziej naturalnie. 

Który odcień najbardziej Wam się spodobał? :)

Do następnego!
Kasia

TOP