Najnowsze wpisy

stycznia 17, 2024

Ulubieńcy 2023r.
Kolorówka - usta

Hej!

Dzisiaj kolejna porcja ulubieńców. Tym razem produkty do ust. To chyba moja ulubiona kategoria, bo szminek używam cały czas, niezależnie od tego, czy robię resztę makijażu czy nie. Z tego powodu pomadek mam całkiem sporo, a dziś pokażę Wam perełeczki, po które sięgam najczęściej. Zapraszam :) 


Kryjące


Zacznę od szminek, które noszę głównie do pełnego makijażu, bo mają największe krycie. Mowa o pomadkach matowych/satynowych. Pierwsza z nich to Madara Velvet Wear w odcieniu 31 Cool Nude. To przepiękny chłodny nude z domieszką różu. Nie jest za chłodny ani siny. Jest idealny :) Do tego ma cudowną, jedwabistą konsystencję. Wygładza usta i nie podkreśla niedoskonałości. Jest wg mnie dużo przyjemniejsza w noszeniu od np. matowych szminek MAC, które nakładają się grubą warstwą i leżą dość ciężko. Na zdjęciu widzicie moją drugą (nówkę) sztukę tej pomadki. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o wzorowym, pięknym składzie. Największy problem jest z jej dostępnością. Jak ostatnio jej szukałam, to najlepsza cena była na stronie flaconi.pl.

Druga pomadka z tej kategorii to Joko Nature od Love nr 04. To również nudziak z domieszką różu, ale jest ciut cieplejszy od Madary, więc używam go głównie jesienią i zimą, bo pasuje mi do moich dodatków. Jest bardziej kremowa i ma ciut bardziej błyszczące wykończenie. Ma również cudowny skład i kosztuje kilkanaście złotych. Można ją aktualnie dorwać jeszcze w internecie. 


Błyszczące


Kolejna kategoria to szminki błyszczące, mniej kryjące, które mam zawsze przy sobie w torebce i które nakładam, jak nie robię całego makijażu. 
Pierwsza z nich to najświeższy ulubieniec, czyli Bourjois Healthy Mix Lip Sorbet. Ogólnie odcienie w tej serii są raczej intensywne i soczyste, więc wybrałam najbardziej nudziakowy czyli 06 Peanude Butter. Niestety jest dla mnie ciut za ciepły, ale tak polubiłam tę formułę, że trafia do ulubieńców całego roku. To jedna z moich ulubionych konsystencji pomadek błyszczących, czyli taka lekko żelowa, która nie wylewa się poza kontur. Do tego ma ładną pigmentację i dobrze się utrzymuje. Pomadka ma również ładny skład (90% składników pochodzenia naturalnego), więc cieszę się, że tego typu produkty pojawiają się w typowo drogeryjnych markach.



Kolejny produkt to jedyna nienaturalna propozycja, czyli MAC w odcieniu Syrup. Nie ukrywam, że staram się nie używać kosmetyków z takim nie za dobrym składem, ale ta formuła mi tak odpowiada, że przymykam na to oko. Wykończenie Lustreglass jest naprawdę cudowne. Również lekko żelowe, wygładzające usta. Pomadka gładko sunie po ustach. Naprawdę uważam, że to jedna z lepszych formulacji na rynku. No i kolor, czyli piękny, chłodny róż, wpadający u mnie odrobinę w fiolet. 

Ostatnia z tej kategorii (last but not least), to pomadka Catrice Shine Bomb Lipstick w odcieniu 040 Secret Crush. To mój wielki ulubieniec od ponad roku. Na zdjęciu widzicie drugie nowe opakowanie. Kolor 040 jest podobny do Syrup, ale ma mniej fioletowych tonów. Konsystencja jest bardzo podoba. Również gładko sunie pod ustach, świetnie nawilża. Do tego ma ładny skład i kosztuje dużo mniej, więc w tym pojedynku wygrywa ;)


Błyszczyki


W zeszłym roku polubiłam dwa błyszczyki. Są bardzo podobne, nie dają mocnego koloru, nie kleją się, pięknie pachną. Mają nie najgorsze składy, ale nie w 100% naturalne. Różnica jest głównie w cenie. Mowa tutaj o bareMinerals Mineralist Lip Gloss-balm w odcieniu Heart oraz moje odkrycie z końcówki roku czyli Hebe Sheer Glow Lip Oil w kolorze 06 Rose Jam. Oba bardzo lubiłam, ale to ten drugi zrobił na mnie większe wrażenie. Może dlatego że jest tani, łatwo dostępny (w Hebe), a jest naprawdę fajny.


Swatche


Od lewej: Madara, Joko, MAC, Catrice, Bourjois

Dajcie znać, czy znacie któryś z tych kosmetyków i co Was szczególnie zachwyciło z tej kategorii w 2023 roku.

Pozdrawiam serdecznie,
Kasia 

stycznia 08, 2024

Ulubieńcy 2023r.
Kolorówka - twarz

Hej!

Minął kolejny rok, więc przychodzę do Was z nową porcją ulubieńców - tym razem 2023 roku. Zaczynam od kolorówki i kategorii twarz, gdyż do właśnie z niej testowałam najwięcej kosmetyków i odkryłam najwięcej perełek. Postaram się, żeby pojawiły się również osobne wpisy z produktami do ust i pielęgnacją. Ominę jedynie kosmetyki do makijażu oczu, bo z powodu choroby oczu zrezygnowałam z makijażu w tamtej okolicy. Oczywiście poprzedni ulubieńcy są w większości nadal aktualni (np. podkładu NAM ciągle używam i uwielbiam), ale pokażę Wam dzisiaj jedynie produkty, które odkryłam w zeszłym roku. Zapraszam :) 


Podkład & puder

Na co dzień używam zazwyczaj podkładu NAM, o którym pisałam w poprzednich ulubieńcach, ale potrzebowałam czegoś na większe wyjścia, co mi się utrzyma dłużej i przede wszystkim nie będzie się tak wyświecać. Mimo że mam cerę tłustą, nie przepadam za typowo matującymi pokładami, bo wyglądają u mnie sucho. Zaryzykowałam więc i zamówiłam najnowszy podkład MAC Studio Radiance Serum - Powered Foundation. To był strzał w dziesiątkę.

Uważam, że ten podkład jest niesamowity. Przyznaję, że dawno nie widziałam podkładu, który tak dobrze stapiałby się ze skórą. Totalnie się na niej nie osadza, a ładnie wchłania i dopasowuje do odcienia. Mimo że kolor, który wybrałam (NC10), na pierwszy rzut oka nie do końca mi pasuje, to po chwili stapia się z kolorem cery i zupełnie nie widzę, żeby się odcinał. Natomiast przyznaję, że kolorystyka to trochę minus, bo w Studio Fix ten odcień NC10 jest dużo ładniejszy. Ten jest ciemniejszy i bardziej pomarańczowy. Z kolei NC5 wygląda już na bardzo jasny. 

Poza tym podkład nie podkreśla rozszerzonych porów, wygląda naturalnie, a przy tym bardzo ładnie kryje. Co do trwałości to odkryłam puder idealny. No dobra, może nie jest to okrycie, a powrót po latach, ale pomyślałam, że skoro podkład ma taki ciut za ciemny kolor, to wolę przypudrowywać go czymś białym, więc spontanicznie sięgnęłam w Hebe po puder ryżowy z Paese. Ten puder sprawia, że makijaż utrzymuje się cały dzień i co więcej - nawet za bardzo się nie wyświeca. Po 8, a nawet 12 godzinach wygląda tak samo dobrze. Przyznaję, że na mojej przetłuszczającej się cerze ciężko o taki wynik. Naprawdę ten duet to dla mnie największe odkrycie 2023 roku. 


Bronzer & róż


Jeśli chodzi o bronzer, to tutaj kosmetyk, który kupiłam na wyprzedaży w Biedronce i zaskoczył mnie tak pozytywnie, że dokupiłam później jeszcze jedno opakowanie. Mowa o bronzerze Vollare by Sylwia Przybysz w odcieniu Still Brown. Ma bardzo ładny, chłodny odcień, idealny dla mojej jasnej cery, bo nie ma w sobie ciepłych tonów, ale nie wygląda też sino. Do tego dobrze się rozciera, a co najciekawsze nie mam się zupełnie do czego doczepić, jeżeli chodzi o skład. 

Z kolei moim ulubionym różem był ten z AA Wings od Color w odcieniu 02 Light Pink. To delikatny róż, który bardzo ładnie odświeża cały makijaż. Tutaj również mamy do czynienia z ładnym, naturalnym składem. Cieszę się, że coraz więcej tego typu kosmetyków w drogeriach.


Rozświetlacz


W tej kategorii mogę wyróżnić aż dwa kosmetyki. Zdecydowanie moje największe odkrycie to Extra Dimension Skinfinish z MAC w odcieniu Double-Gleam. Długo szukałam rozświetlacza, który leży cienko na skórze, nie tworzy takiej jakby skorupy i nie podkreśla niedoskonałości. Ten dokładnie taki jest i na dodatek ma piękny kolor, idealny dla bladolicych, ale nie jest też biały (jak np. Enlighten od Rare Beauty), bo nie lubię jak na policzku odcina mi się taki jasny pasek. Ten z MAC może nie ma idealnego składu, ale za ten efekt mogę przymknąć na to oko ;)

Z kolei najlepszym rozświetlaczem z drogerii jest moim zdaniem AA Wings of Color w kolorze 01 Champagne Glow. Jest minimalnie bardziej pudrowy od MAC i przez to mniej intensywny, ale i tak wygląda bardzo ładnie, zwłaszcza do codziennego, naturalnego makijażu. I tutaj już mamy również bardzo ładny skład. 


Dajcie znać, czy znacie któryś z tych kosmetyków i co Was szczególnie zachwyciło w 2023 roku.

Pozdrawiam serdecznie,
Kasia

stycznia 28, 2023

Ulubieńcy 2022r. | Pielęgnacja

Hej!

Niedawno na blogu pojawili się ulubieńcy makijażowi zeszłego roku i stwierdziłam, że fajnie by było pokazać Wam również perełki pielęgnacyjne. Zwłaszcza że o pielęgnacji nie pisałam na blogu chyba ze 2 lata. Czasem wrzucam coś na instagrama, ale takie podsumowanie moich ulubionych produktów przyda się też tutaj. Zapraszam :)

Zacznę od żelu pod prysznic. Rzadko na blogu pokazuję takie rzeczy, ale ten z Balea wyjątkowo mi przypadł do gustu. Wrzuciłam go do koszyka w ostatniej chwili, jak byłam w dm w Niemczech. Ma naturalny skład i nie zawiera SLS, jak większość żeli Balea. Podoba mi się w nim to, że ma dosyć gęstą konsystencję (ale nie za bardzo) i nie przelewa się przez palce. Do tego pięknie pachnie papają i zawsze umila mi kąpiel pod prysznicem. Ma też korzystną cenę, bo w Polsce kosztuje niecałe 6 zł, więc jeśli będziecie kiedyś robić zakupy w dm, to zachęcam go dorzucić do koszyka :) 


Przejdźmy teraz do pielęgnacji twarzy, a właściwie do demakijażu. Przez większość zeszłego roku używałam balsamu do demakijażu Soul Balm marki Slaap. Stał się on moim wielkim ulubieńcem i na pewno będę do niego wracać. Na zdjęciu widzicie moje drugie opakowanie. Jeśli tak jak ja nie robicie codziennie makijażu, to polecam na początek zakupić mniejszą wersję. 
Balsam przepięknie pachnie bergamotką i lawendą, co bardzo umila wieczorny rytuał demakijażu. Poza tym ma idealną konsystencję i dobrze zmywa makijaż. Zawiera emulgator, więc można do zmywać przy pomocy wody, ale przyznaję, że u mnie najlepiej się sprawdzają delikatnie zmoczone płatki do demakijażu. Wtedy mi jakoś idzie to szybciej :)

Niezmiennie moim wielkim ulubieńcem jest pianka do mycia twarzy z Sylveco. Jest delikatna, a przy tym dobrze oczyszcza skórę. Ma fajną, dosyć stabilną konsystencję i nie znika ani nie rozpuszcza od razu po nałożeniu na twarz. Nie przesusza skóry, nie narusza bariery hydrolipidowej. Ma delikatny, przyjemny zapach. Zużyłam już kilka opakowań, mam jeszcze jedno w zapasie, ale w tym roku na pewno przetestuję jeszcze coś innego. Niemniej jeśli szukacie dobrej pianki do mycia twarzy, to tę bardzo polecam.

Mój ulubiony hydrolat z zeszłego roku to ten z kwiatu gorzkiej pomarańczy neroli z Nature Queen. Dobrze tonizuje moją tłustą cerę, a przy tym przyjemnie pachnie, chociaż akurat na temat zapachu czytałam różne opinie, więc trzeba sprawdzić osobiście. Na opakowaniu producent pisze, że hydrolat działa antybakteryjnie i ściągająco, co moim zdaniem delikatnie czuć, ale nie przeszkadza mi to, bo zaraz potem aplikuję krem.  


Jeśli chodzi o kremy, to chciałabym wyróżnić trzy. Pierwszy z nich to również marka Slaap i krem Morning Bloom, który świetnie się sprawdza na dzień. Ma bardzo przyjemną konsystencję i pięknie pachnie (nie jest to mocny zapach). Dosyć szybko się wchłania, pozostawia skórę satynową. Dobrze się sprawdza pod makijaż. Zawiera mnóstwo cudownych składników, jak np. prebiotyk, ekstrakt ze śliwki kakadu, dzikiej róży, niacynamid. Myślę, że świetnie się sprawdzi również na cerze suchej i dojrzałej.

Moim ukochanym kremem na noc już drugi albo trzeci rok jest krem Róża z jagodą z Mokosh. Obecnie kupuję go w małej wersji, ponieważ tej dużej 60 ml nie umiem zużyć w 3 miesiące. Jednak sam krem jest absolutnie cudowny. To jedyny krem, po którym praktycznie od razu widzę efekty. Genialnie wyrównuje koloryt, wycisza niedoskonałości. Zawiera stabilną postać witaminy C Ascorbyl Tetraisopalmitate, więc to ona pewnie tak działa, ale przyznaję, że żaden inny produkt z tym składnikiem aktywnym nie daje mi aż takiego efektu. No kocham, moja wielka miłość.

I na koniec odkrycie już z bardziej końcówki roku, bo pojawił się na rynku bodajże jesienią, ale polubiłam go od pierwszego użycia. Mowa o kremie Skin dopamine z SPF 50 od Faceboom. To chyba pierwszy krem z SPF, którego używam z taką przyjemnością, bo zachowuje się jak zwykły nawilżający krem. Szybko się wchłania, pięknie pachnie, dobrze się rozprowadza. Jedyny minus, że na tłustej skórze się dość mocno wyświeca (zawsze można przypudrować), więc jeśli Faceboom będzie to czytać, to bardzo proszę o również ciut bardziej matową wersję :) 


Na koniec produkt do ust i również wielki ulubieniec, do którego regularnie wracam, czyli Lip Lip Hooray z Resibo. Używam go jedynie na noc, bo jednak takie słoiczki są mało higieniczne, ale jako balsam nocny sprawdza się świetnie. Ma cudowną konsystencję, łatwo go wydobyć z opakowania. Zostawia delikatną warstwę na ustach, ale nie jest zbyt tłusty. No i przede wszystkim dobrze nawilża.


I to już wszyscy ulubieńcy pielęgnacyjni zeszłego roku, a może nawet i kilku lat, bo do tych kosmetyków wracam regularnie. Dajcie znać, czy znacie któryś z nich i napiszcie proszę w komentarzu, jakie produkty na Was zrobiły szczególne wrażenie w 2022 roku. 

Pozdrawiam serdecznie!
Kasia

stycznia 02, 2023

Ulubieńcy 2022r. | Makijaż

Ojej, jak dawno mnie tu nie było 🙈 Nie wiem, czy wrócę tu na stałe, bo prawda jest taka, że testuję naprawdę mało kosmetyków. Stwierdziłam jednak, że ulubieńcy całego roku zasługują na to, żeby ich tu pokazać. Jestem ciekawa, czy ktoś tutaj jeszcze zagląda. Jeśli tak, to odezwijcie się proszę w komentarzu :)


twarz


Nadal moją wielką miłością są podkłady mineralne, a zwłaszcza ten z Pixie Cosmetics. Niestety firma już nie istnieje, więc jak skończę zapasy, przyjdzie mi szukać nowego ulubieńca w tej kategorii. W 2022r. testowałam też kilka podkładów płynnych i kremów BB. Najbardziej przypadł mi do gustu podkład Real Skin Foundation od NAM. Zawiera 90% składników pochodzenia naturalnego, więc jak dla mnie ok. Mam go w odcieniu 01C Swan, który okazał się odcieniem mojej skóry. Jest jasny i neutralny. Pasuje nawet takiemu bladzioszkowi jak ja :) Podkład wygląda bardzo naturalnie. Stapia się ze skórą, a przy okazji delikatnie ją wygładza. Nie podkreśla też rozszerzonych porów. Producent dedykuje podkład cerze tłustej, mieszanej. Tutaj akurat średnio mogę się z tym zgodzić, bo u mnie wyświeca się dość szybko, ale nie używam ostatnio mocno matujących pudrów. Trwałość to jego największy minus, ale do codziennych makijaży, które nie muszą wytrzymać 12 godzin, bardzo chętnie po niego sięgam. Polecam Wam spróbować, jeśli szukacie takiego klasycznego, kremowego i fajnie nawilżającego podkładu z niezłym składem oraz w przystępnej cenie (warto czekać na promocje, bo wtedy można go dostać za ok. 30 zł).

W 2022 roku odkryłam absolutnie cudowny korektor, który idealnie zastępuje mi Magic Concealer od Heleny Rubinstein, a jest z 10 razy tańszy. Mowa o SkinLovin' Sensitive Concealer od Essence. Mam go w odcieniu 10 Light, który świetnie neutralizuje moje cienie pod oczami (nie lubię zbyt jasnych korektorów, dlatego nie wybrałam najjaśniejszego). Ma bardzo przyzwoity skład, więc tym bardziej Wam go polecam. To perełka, którą zdecydowanie warto przetestować, jeśli lubicie średnie krycie i bardzo naturalnie wyglądający korektor pod oczami.


Jeśli chodzi o konturowanie, to tutaj również znalazłam tanią perełkę z drogerii. Oj jak mi brakowało ostatnio chłodnego bronzera do konturowania, który nie będzie robił plam i wypadał pomarańczowo. Skusiłam się na paletę trio face palette marki Colour Junika (dostępna w Kontigo) w odcieniu Ice Princess, bo była po 15 zł, a składowo nie wyglądała źle. To był strzał w dziesiątkę, bo całej trójki używam z wielką przyjemnością. Bronzer jest idealnie chłodny, róż również ma piękny kolor i delikatnie błyszczące wykończenie, a rozświetlacz nie przyciemnia mojej cery. Tworzy ładną taflę, ale zawiera również maluteńkie drobinki, które pięknie się mienią w sztucznym świetle. 


W zeszłym roku najchętniej sięgałam po puder jęczmienny od Paese. Jest bardzo drobno zmielony, pięknie wygładza skórę i nie przyciemnia makijażu. Do tego utrwala na kilka godzin, ale przy tym nie wygląda ciężko i dobrze dogaduje się z wieloma podkładami.

Polubiłam się również z różem mineralnym z Paese. Zazwyczaj sięgam po róże prasowane, ale ten wyjątkowo mi przypadł do gustu. Odcień 302C Mallow to matowy róż, który daje efekt zdrowego rumieńca. Jest mocno napigmentowany i można z nim przesadzić, więc trzeba uważać z ilością, ale szybko da się nauczyć pracy z takim produktem. Pamiętajcie, że trzeba go mocno wpracować w pędzel, żeby pigment się równomiernie rozłożył i żeby nie narobić sobie plam :)


Oczy i usta


Ech, kiedyś uwielbiałam malować oczy, testować nowe palety itp. Niestety moja choroba oczu sprawiła, że sięgam po te kosmetyki dużo rzadziej :( Mam nadzieję, że moje oczy się kiedyś uspokoją i będę mogła się czasem pomalować. Jeśli jednak mam ochotę na makijaż oczu albo po prostu mam jakąś wyjątkową okazję, to używam bardzo delikatnych kosmetyków, nie robię już mocnych makijaży, które ciężko zmyć. 
Kupiłam sobie paletę cieni Urban Decay Naked Sin, która ma cudowną kolorystykę i przyzwoity skład. Idealnie sprawdza się do dziennych makijaży. Kupiłam ją na Zalando. Widziałam, że teraz jest w jeszcze lepszej cenie, jakby Wam się spodobała :)
Jeśli chodzi o tusz, to najlepszym tuszem na rynku z naturalnym składem jest Rimmel Kind&Free. Świetnie rozdziela rzęsy, nie skleja ich. Jest też maksymalnie trwały. Już dawno nie miałam maskary, która by się nawet minimalnie nie osypywała albo odbijała na powiece po kilku godzinach. Serio, to mój najlepszy tusz ever, polecam wypróbować.

No i usta. Pamiętam, jak kiedyś miałam milion szminek we wszystkich możliwych odcieniach. Teraz mam ich kilka. Większość to nudziaki, w nich czuję się najlepiej. Na co dzień najchętniej sięgam po coś nawilżającego. Najfajniejszą pomadką jest wg mnie Shine Bomb od Catrice w odcieniu 040 Secret Crush. Ma półtransparentne wykończenie, bardzo dobrze nawilża. Odkąd ją mam, zawsze jest ze mną w mojej torebce.


Swatche


Od lewej: podkład NAM, korektor Essence, róż mineralny Paese

Od lewej: paleta Colour Junika i pomadka Catrice

paleta Urban Decay Naked Sin

I to już wszyscy ulubieńcy 2022 roku. Jestem ciekawa, czy znacie któryś z nich. Piszcie koniecznie, co Was zachwyciło w zeszłym roku :) 
Życzę Wam wszystkiego najlepszego w nowym roku. Oby było zdrowie i (s)pokój, resztę się jakoś ogarnie :)

Pozdrawiam serdecznie,
Kasia

lutego 08, 2022

Ulubieńcy 2021r. | Naturalna kolorówka

Hej!

Dawno mnie tu nie było. Jakoś straciłam zapał do pisania. Pewnie przez to, że testuję dużo mniej kosmetyków. Jednak mimo to oczywiście wyróżniłam produkty, po które sięgałam najchętniej w 2021 roku. Pokazałam je już na moim instagramie, na który Was serdecznie zapraszam i stwierdziłam, że w tej samej formie wrzucę je również tutaj. Zapraszam :)


TWARZ



OCZY



USTA



Dajcie koniecznie znać, jakie są Wasze ulubione kosmetyki zeszłego roku i czy znacie któregoś z moich ulubieńców :)

Buziaki!
Kasia

września 28, 2021

Natasha Denona - Retro Palette

Hej!

Natasha Denona to jedna z droższych marek dostępnych w Sephorze. Przyznaję, że wcześniej mocno mnie nie interesowała, bo te ceny wydają się dla mnie przesadne. Najnowsza paleta Retro Palette zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłam się na nią skusić. Nie zapłaciłam jednak za nią zbyt wiele, bo miałam bony podarunkowe, a na Natashę na szczęście wchodzą zniżki. Dzięki temu mam okazję przetestować jedną z ładniejszych palet, które wyszły w ostatnim czasie. Jeśli jesteście ciekawi, czy mnie zachwyciła, czy może rozczarowała, to koniecznie czytajcie dalej :)

Paleta ma solidne opakowanie zamykane na magnes. Jest bardzo minimalistyczne, co z jednej strony mi się podoba, a z drugiej mam poczucie, że za taką cenę mogłoby być to coś bardziej wypaśnego. W środku znajdujemy duże, porządne lusterko i aż 15 cieni. 

Ogólnie kolorystyka palety bardzo mi się podoba. Jest dosyć chłodna i totalnie w moim stylu. Jak widzę w palecie brudne róże, bordo, to od razu serce mi bije szybciej ;) Na pierwszy rzut oka paleta jest użytkowa i idealna do codziennego makijażu. Po dłuższym używaniu mam wrażenie, że będzie pasowała bardziej do ciemniejszych karnacji. Mój główny zarzut to brak jasnych błysków. Glitz i Psychedelic to cienie drobinkowe, bardziej toppery, które jakoś mocno nie rozjaśniają powieki. Z kolei błyski metaliczne typu Jude i Helio są dosyć ciemne. 

Kolorystyka jednak i jej przypasowanie to kwestia mocno indywidualna, bo każdy lubi coś innego. Mi po prostu mocno brakuje jasnego błysku o wykończeniu metalicznym. Matowy cień Mod jest absolutnie przepiękny i można nim fajnie rozjaśnić wewnętrzny kącik. 

Mnie w tej palecie najbardziej zaskoczyła ilość wykończeń. Mamy ich aż 5. Przyznacie, że to sporo jak na 15 cieni. Mamy zatem:

Duo Chrome - to jeden cień w palecie - glitz, czyli złote drobinki i jasnoróżowa baza.

Crystal - to cień psychedelic, który jest typowym topperem. To niebiesko-różowe drobinki.

Metallic - to trzy cienie - jude, helio, swing oraz patty. To mój ulubiony rodzaj błysku, bardzo gładki, bez widocznych drobin.

Creamy Matte - to 4 cienie - mod, groove, nude mauve oraz amara. Te maty są cudowne, świetnie napigmentowane. Dokładnie takie, jak lubię i dla mnie wszystkie maty w tej palecie mogłyby być takie.

Cream to powder - ostatnie wykończenie i aż 5 cieni - andy, vivienne, opart, go-go i rebellion. Do tego wykończenia nie mogę się przekonać. Cienie gorzej wchodzą na pędzel niż Creamy Matte, są mniej widoczne na powiece. Moim zdaniem CM są dużo lepsze. 


Powiem Wam, że mam mieszane uczucia co do tej palety i nie umiem jej jednoznacznie ocenić. Z jednej strony do jakości nie mogę się przyczepić. Cienie się bardzo dobrze rozcierają, nawet jak się nałoży za dużo. Ładnie się też łączą. Zdecydowanie nie jest to paleta nudna, a ta ilość wykończeń zachęca do eksperymentowania. 
Jeśli chodzi o formuły, to najbardziej przekonały mnie do siebie maty, którymi pracuje się świetnie. Mam do nich zarzut, że odrobinę inaczej wyglądają na oku. Mam tutaj na myśli w szczególności cień amara, który w opakowaniu wygląda rudawo, a na powiece zamienia się w bordo i niewiele się różni od groove.
Brakuje mi jasnego, cielistego matu. Mod jest zbyt jasny i za bardzo różowy, z kolei vivienne jest to Cream to powder i tak średnio sprawdza się do zmatowienia łuku brwiowego. 
Jak już wspomniałam, brakuje mi również jaśniejszych błysków. Na co dzień nie lubię cieni drobinkowych, więc wykończenie Metallic mi bardzo odpowiada, ale odcienie są dosyć ciemne. Od razu zaznaczam, że jeśli nastawiacie się na jakieś spektakularne błyski, to w tej palecie tego nie znajdziecie. Cienie Metallic (zwłaszcza patty i swing) wyglądają na powiece jak satyny.


Ogólnie paleta mi się podoba i cieszę się, że się na nią zdecydowałam. Uważam, że kolorystyka jest idealna na nadchodzącą jesień. Czy kupiłabym ją w normalnej cenie 315 zł lub na promocji bez bonów podarunkowych? Zdecydowanie nie. Tak szczerze to nie uważam, żeby jakiekolwiek cienie mogły być tyle warte. Owszem, te są dobre, ale w Polsce mamy mnóstwo cudownych palet, np. Say Yes od Dessi, którą absolutnie uwielbiam.

Na koniec makijaż, który wykonałam samymi matami. 


Piszcie koniecznie, co sądzicie o takich drogich paletach? Lubicie sobie czasem kupić coś droższego? Czy szukacie tańszych zamienników? :)

Buziaki!
Kasia

września 16, 2021

Felicea - naturalne szminki Refill Me

Nie mam pojęcia, dlaczego ten wpis pojawia się dopiero teraz. Uświadomiłam sobie, że zbyt rzadko wspominałam na blogu o szminkach marki Felicea, a przecież tak bardzo je lubię i zdecydowanie zasługują na osobny wpis. Zwłaszcza że teraz Felicea zmieniła zupełnie opakowania na takie z wymiennymi wkładami. Pojawiły się również nowe odcienie. Pokażę Wam dzisiaj te, które mi się najbardziej spodobały. Zapraszam :)

Marka Felicea od jakiegoś czasu sukcesywnie zmienia opakowania na bardziej eko i w duchu less waste. W przypadku pomadek zdecydowała się na zastosowanie wymiennych wkładów. Główne opakowanie zostało wykonane z aluminium. Refille wymienia się bardzo łatwo (po prostu się je wyciąga), dlatego zdecydowałam się na zakup jednej pełnowymiarowej szminki i dwóch wkładów. 

Składy zostały minimalnie zmienione, ale nie wpłynęło to na konsystencję pomadek. Wosk pszczeli został zastąpiony emolientem roślinnym, dzięki czemu szminki są teraz odpowiednie dla wegan

Ricinus Communis Seed Oil, Isostearyl Isostearate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Candelilla Cera, Copernicia Cerifera Cera, Mica, Polyglyceryl-3 Diisostearate*, Isocetyl Stearoyl Stearate*, Isopropyl Myristate*, Tocopheryl Acetate, Citrus Grandis Peel Oil, Limonene, +/-CI 77499, +/-CI 77492, +/-CI 77491, +/-CI 77891, +/-CI 15850 

*surowce z EcoCert           

#214 Rosie - najjaśniejszy, nudziakowy róż

#215 Perfect Pink - piękny, żywy odcień dosyć chłodnego różu. Czegoś takiego mi brakowało :)

#216 Amethyst - to odpowiednik pomadki nr 28 w starej formule. Mój ulubieniec od lat. Dla mnie to taki idealny mauve. Bardzo często ląduje na moich ustach i pasuje praktycznie do każdego makijażu :)

Przyznam się Wam szczerze, że jak myślę o idealnej szmince, to przed oczami mam właśnie tę od Felicea. Przede wszystkim jej konsystencja jest po prostu genialna - kremowa, ale nie za bardzo. Nie rozmazuje się, nie wylewa poza kontur. Do tego ma świetną pigmentację, ładnie się zjada. Nie podkreśla również niedoskonałości ust, np. suchych skórek, a dzięki cudownemu składowi je pielęgnuje. 

Odcień 216 (wcześniej 28) to mój ulubieniec od lat i zupełnie nie wiem, czemu dopiero teraz Wam ją pokazuję. Jeśli któryś kolor Wam się spodoba, to bardzo polecam wypróbować :)

Szminki w całości kosztują 39 zł, refill 27 zł. Dostaniecie je na stronie felicea.pl. Są również dostępne na stronie Hebe i tam często można trafić na promocje. 

Dajcie znać, czy używaliście kiedyś tych szminek i jak Wam się sprawdziły? 

Buziaki!
Kasia

sierpnia 31, 2021

Pudrowe nowości od Pixie Cosmetics

Hej!

Ostatnio Pixie Cosmetics poszalało z nowymi pudrami, ponieważ w ich ofercie pojawiło się ich aż 5. Wśród nich znajduje się puder utrwalająco - wygładzający Beauty and the Blur oraz pudry modelująco -  rozświetlające Immediate Beauty Loose Powder, które już kiedyś były w asortymencie. Teraz wróciły w nowej formulacji i aż 4 odcieniach. Zapraszam Was serdecznie na prezentację tych cudeniek :)


Beauty and the Blur


Zacznijmy od kosmetyku, który zrobił na mnie największe wrażenie i moja tłusta cera polubiła go najbardziej. Mowa o pudrze utrwalająco - wygładzającym Beauty and the Blur. Jak sama nazwa wskazuje, jego głównym zadaniem jest wygładzenie skóry i utrwalenie makijażu. Moim zdaniem robi to cudownie i jest to jeden z lepszych pudrów, jakich miałam okazję używać w życiu. 

Nie jest to produkt stricte matujący, ale zawiera w sobie składniki (np. skrobię kukurydzianą oraz krzemian wapnia), które takie właściwości posiadają. Oprócz tego mamy m.in. rozświetlającą mikę oraz wosk karnauba, który pomaga skórze utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia. Najciekawszym składnikiem (wg mnie) jest Volcanic Sand, czyli piasek wulkaniczny (szklany diament) - naturalny plankton roślinny, który jest pozyskiwany z pradawnych jezior wulkanicznych Owernii - francuskiej krainy wygasłych wulkanów. Składnik ten wykazuje wiele niezwykłych właściwości. Przede wszystkim wygładza i matuje, ale również chroni przed promieniowaniem UV, światłem niebieskim oraz chroni przed zanieczyszczeniami.

Puder jest drobno zmielony, ale w dotyku wydaje się dość suchy. Na szczęście po nałożeniu na twarz produkt świetnie stapia się ze skórą. Nie wygląda sucho ani pudrowo. Właściwie w ogóle go nie widać. Przy tym przepięknie wygładza skórę, nie podkreśla rozszerzonych porów i innych niedoskonałości. Nie daje efektu płaskiego matu, ma bardziej satynowe wykończenie. Na mojej tłustej cerze utrzymuje dość długo mat. Na moim ulubionym podkładzie z Felicea zaczyna się wyświecać po ok. 5-6 godzinach. Świetnie sprawdza się również do utrwalenia korektora pod oczami.

Beauty and the Blur ma delikatny, jasny kolor, który absolutnie nie będzie przyciemniał nawet najjaśniejszej cery, za to duży plus.


Immediate Beauty Loose Powder


To wielki comeback, bo pudry Immediate Beauty były już w ofercie Pixie Cosmetics. Tym razem powróciły ze zmienionym składem i aż w 4 odcieniach (wcześniej dostępne były 2). Każdy z nich posiada inny rodzaj minerału.

Lunar Beauty - najjaśniejszy i dość chłodny odcień beżu. Zawiera kamień księżycowy (Moonstone Powder), który nawilża skórę i chroni przed zanieczyszczeniami. Dobrze się sprawdzi dla zmęczonej, poszarzałej cery.


Amber Beauty - to również jasny, ale cieplejszy odcień. Jako jedyny z pudrów zawiera malutkie drobinki, które nie są mocno widoczne w naturalnym świetle. W swym składzie zawiera bursztyn (Amber Powder), który działa przeciwstarzeniowo. Jednocześnie delikatnie matuje, więc powinien się sprawdzić na mieszanych i tłustych cerach. To moja ulubiona wersja pudru, ponieważ ładnie stapia się z moją cerą i nie przyciemnia jej.


Rose Quartz Beauty - różowo - brzoskwiniowy beż, ciemniejszy od powyższej dwójki. Na mojej bardzo jasnej cerze jest odrobinę widoczny. Zawiera różowy kwarc (Quartz), który nawilża skórę i ma działanie przeciwzmarszczkowe.


Sun Kissed Beauty - najciemniejszy odcień, który świetnie sprawdzi się do opalonej cery. Na jaśniejszej można nim delikatnie ocieplać skórę i używać zamiast bronzera. Dla mnie niestety jest za ciepły. Sun Kissed Beauty zawiera bronzyt (Bronzite Powder), który poprawia mikrokrążenie krwi i regeneruje skórę.


Oprócz tych czterech cudownych minerałów, każdy z pudrów zawiera ekstrakty z siedmiu kwiatów: jaśminu, piwonii, wiśni japońskiej, kwiatu pomarańczy, lawendy, bzu i róży damasceńskiej. Wpływają one bardzo dobroczynnie na naszą skórę. Moim zdaniem skład tych pudrów wygląda jak skład jakiegoś mega dobrego kosmetyku do pielęgnacji. 


Konsystencja tych pudrów jest niesamowita. Tak drobno zmielonego produktu chyba jeszcze nie miałam. Właściwie nie czuć, że się go dotyka. Dzięki temu pudry te świetnie stapiają się ze skórą. 

Jak nazwa wskazuje, pudry te mają rozświetlać i modelować twarz. Można je stosować na wiele sposobów - na sucho lub na mokro, by wydobyć z nich jeszcze większy blask. Można również je aplikować na całą twarz albo w miejscach, które szczególnie chcemy rozświetlić. Będą ładnie wyglądały na powiekach w makijażu makeup no makeup. Fajnie się sprawdzą do utrwalenia korektora pod oczami dla osób, które lubią efekt nawilżonej skóry. Możliwości jest wiele :)
Przy okazji muszę zaznaczyć, że nie są to typowe rozświetlacze. To pudry, które w subtelny sposób rozświetlają cerę i nadają twarzy wielowymiarowości.
Jeśli, tak jak ja, macie cerę tłustą, to polecam aplikować je na samym końcu makijażu, po nałożeniu pudru matującego lub wygładzającego. Ostatnio miałam na sobie Amber Beauty zaaplikowany na Beauty an the Blur i nie zauważyłam wzmożonej produkcji sebum.
Szczególnie polecam te pudry dla cer suchych, dojrzałych, poszarzałych, które chcą sobie dodać trochę zdrowego blasku. 


Jak Wam się podobają nowości? Który puder Was najbardziej zaciekawił? :) 

Pamiętajcie, że kupując kosmetyki Pixie przez bannery i linki na moim blogu, macie zniżki na większość produktów :)

Zachęcam też do obserwowania mojego instagrama. Tam niedługo pojawi się rozdanie, w którym do wygrania będą pudry Immediate Beauty :)

Do następnego!
Kasia

sierpnia 09, 2021

Pixie Cosmetics - naturalna maskara Lash Charmer Mascara

Hej!

Dawno mnie tu nie było, ale przyznaję szczerze, że trochę mnie wena opuściła. Po 7 latach blogowania dopadł mnie lekki kryzys. Zwłaszcza że instagram skutecznie mnie dyskryminuje i nie pokazuje moich zdjęć, więc tak naprawdę mało kto wie o moich nowych wpisach i ogólnie ilość czytelników znacznie zmalała. Oczywiście nie jestem tutaj po to, by się żalić i generalnie zawsze cieszę się z każdego wyświetlenia oraz komentarza, ale moja motywacja do blogowania się dość mocno osłabiła. Myślę więc, że na razie będę tutaj wracać z produktami, które po prostu bardzo chcę Wam pokazać. Dziś chciałabym Wam krótko opowiedzieć o najnowszej maskarze od Pixie Cosmetics (a właściwie Feerie Celeste) - Lash Charmer Mascara. To pierwszy tusz w asortymencie marki, więc jeśli jesteście ciekawi, czy dali radę i co o nim sądzę, to koniecznie czytajcie dalej :)

lash-charmer-mascara

Zacznijmy od opakowania, które prezentuje się przepięknie. Jest matowe, ozdobione delikatnymi liśćmi, ze złotymi napisami. Pixie przyzwyczaiło nas już do niezwykłych opakowań i naprawdę jest się czym zachwycać. A jak z zawartością? Sprawdźmy najpierw, co na temat maskary pisze producent:

"W poszukiwaniu naturalnego piękna… spragnieni głębokiej trwałej czerni i miękkości rzęs, postanowiliśmy stworzyć coś, co pomoże nam zaspokoić to pragnienie. 

Lash Charmer Mascara nada Twoim rzęsom kolor głębokiej czerni i pogłębi ich naturalny skręt. Wyjątkowy składnik filmotwórczy (Pullulan) sprawia, że kosmetyk jest trwały i pozostaje nienaruszony na rzęsach przez cały dzień.

Tusz zawiera 95% składników naturalnego pochodzenia, w tym głównie woski z wielu różnych roślin (wosk słonecznikowy, wosk carnauba, wosk z otrębów ryżu, wosk z owoców sumaka jadowitego, wosk z rumianku marokańskiego, wosk z róży stulistnej, wosk z róży damasceńskiej).

Jest wyjątkowo delikatny dla oczu, a to dzięki zastosowaniu m. in. wyciągu naturalnego z damarzyka mocnego, którego właściwości lecznicze, nawilżające i łagodzące stany zapalne są znane i wykorzystywane od tysięcy lat, czy też niezmydlanej frakcji oliwy z oliwek, która ma za zadanie działać pielęgnująco, przeciwzapalnie i ochronnie.

Mascarę możesz nałożyć dołączoną do niej uniwersalną, prostą szczoteczką o sztywnym włosiu, która pomoże równomiernie nanieść kosmetyk i dokładnie rozczesać rzęsy."

pixie-cosmetics-maskara

Tusz ma klasyczną szczoteczkę, co mi osobiście bardzo odpowiada. Nabiera się go sporo, więc lepiej go trochę otrzeć z nadmiaru. W przypadku tej maskary kluczem do sukcesu jest nakładanie jej w jak najmniejszej ilości, żeby nie posklejała rzęs. Na szczęście szczoteczka całkiem nieźle je wyczesuje. 
Według mnie jest to tusz maksymalnie pogrubiający. Już przy jednej warstwie widać naprawdę zadowalający efekt. Co więcej, mam wrażenie, że jest to tusz, który najlepiej wygląda prezentuje się właśnie z jedną warstwą. Przy drugiej pojawiają się u mnie grudki, rzęsy potrafią się skleić. 

feerie-celeste-maskara

Oczywiście mamy tutaj bogactwo naturalnych składników, które świetnie wpływają na kondycję naszych rzęs. Szczególnie ciekawi mnie zastosowanie wyciągu z damarzyka mocnego, który posiada właściwości lecznicze, nawilżające i łagodzące stany zapalne. Jest to dla mnie bardzo ważne ze względu na moją chorobę oczu. Mam też maksymalnie wrażliwe oczy, a ten tusz ich nie podrażnia. 


Jeśli chodzi o trwałość, to tusz zdał egzamin w 100%. Testowałam go ostatnio w trudnych warunkach i absolutnie nic się nie osypało!

Według mnie jest to maskara dla osób, które lubią wyrazisty efekt na rzęsach. Tusz mocno pogrubia, a rzęsy stają się widoczne, co dla mnie, posiadaczki krótkich rzęs, jest niezwykle istotne. Nie lubię tuszów, które nic nie robią, bo wtedy wolę nie nakładać nic. Ten tusz robi robotę. Trochę trzeba się nauczyć z nim pracować, by nie sklejał rzęs. Na moich rzęsach najlepiej wygląda przy jednej warstwie.
Ja jestem z niego naprawdę zadowolona i myślę, że sięgnę po kolejne opakowanie :)

Na koniec efekt na moich rzęsach. Od razu zaznaczam, że mam krótkie rzęsy i jakoś ciężko mi się fotografuje ten efekt, bo pewnie dla większości nie będzie od spektakularny. Ale na żywo rzęsy były widoczne i ja jestem w pełni zadowolona, jak wyglądają :)


Maskara kosztuje 84 zł i dostaniecie ją TUTAJ. Pamiętajcie, że kupując przez ten link lub bannery na moim blogu, macie zniżki na większość produktów :)

Dajcie proszę znać, czy testowałyście już ten tusz? Jestem bardzo ciekawa, czy macie swoich ulubieńców w tej kategorii wśród kosmetyków naturalnych? Piszcie w komentarzach!

Buziaki!
Kasia


TOP