grudnia 31, 2020

Ulubieńcy 2020r. | Pielęgnacja

Hej!

Po ulubieńcach makijażowych przyszedł czas na tych pielęgnacyjnych. Chciałabym pokazać Wam kosmetyki, które szczególnie zapadły mi w pamięć w 2020 roku. Zapraszam do dalszej części wpisu :)


Oczyszczanie twarzy i demakijaż


To był rok pianek do twarzy. Serio, dawno mi się coś tak dobrze nie sprawdzało. Na zdjęciu widzicie Nagietkową piankę myjącą z Sylveco, ale polecam wszystkie, których używałam, czyli jeszcze FaceBoom, WaterMellow i Ecolab do cery tłustej. Pianki są niezwykle delikatne. Nie dają żadnego uczucia ściągnięcia, co oznacza, że nie naruszają bariery hydrolipidowej skóry. Bardzo Wam polecam, jeśli jeszcze nie używaliście.

Mój drugi hit tego roku to Hipoalergiczny Płyn Micelarny z Only Eco. To chyba najlepszy płyn micelarny, jakiego używałam w życiu. Stosuję go co prawda głównie do demakijażu oczu, ale mając przesadnie wrażliwe oczy, ten płyn ani razu mi ich nie podrażnił. Produkt ten był dostępny na początku roku w Lidlu, więc zrobiłam sobie zapas. Na opakowaniu jest napisane, że to edycja limitowana, ale można go jeszcze dorwać w internecie m.in. na stronie producenta


Kremy


Moim numerem jeden w kategorii krem do twarzy zdecydowanie był Lekki krem nawilżający z Resibo. To moje drugie opakowanie, a w zapasie czeka już trzecie. Jest absolutnie cudowny dla cery tłustej zarówno na dzień, jak i na noc. Daje odpowiednią dawkę nawilżenia bez przeciążenia skóry. Świetnie sprawdza się również pod makijaż. Po prostu ideał. 

Pod oczy z kolei upodobałam sobie Krem pod oczy z Biolaven. Ma fajną, niezbyt rzadką konsystencję i dobrze nawilża okolicę pod oczami. Nie mam jakoś mocno przesuszonej tej strefy, ale nakładając go wieczorem, zauważyłam, że rano skóra była naprawdę porządnie nawilżona. Do tego nie kosztuje dużo, ma piękny skład, czego chcieć więcej. Na zdjęciu widzicie moje drugie opakowanie, a to chyba najlepsza rekomendacja :)


Serum


W 2020r. wróciłam do olejów w pielęgnacji twarzy. Długi czas ich nie stosowałam. Zdecydowanie najbardziej polubiłam się z Olejową ampułką - Normalizacja wydzielania sebum marki Och Natura. Muszę przyznać, że skład zrobił na mnie duże wrażenie. Jest prosty, a jednocześnie bardzo bogaty. Serum zawiera olej z czarnuszki, a do tego mnóstwo wyciągów roślinnych, m.in. z krwawnika pospolitego, liści i kory brzozy, bluszczu pospolitego, rozmarynu. Serum używam 2 razy w tygodniu i zauważyłam, że cera jest w naprawdę niezłym stanie. Dobrze ujednolica jej koloryt. Mam wrażenie, że pory się również trochę zmniejszyły. Polecam to serum zwłaszcza dla osób, które chciałyby wdrożyć do swojej pielęgnacji oleje, ale nie wiedzą, od czego zacząć. Ten produkt dla cery tłustej i mieszanej będzie idealny. 


Usta


Odkąd mam balsam do ust Lip Lip Hooray z Resibo, wszystkie inne poszły w odstawkę. Uwielbiam to gęste masełko. Ma delikatny zapach, fajnie się rozprowadza i przede wszystkim cudownie nawilża usta. W tym roku w ogóle nie mam problemu z suchymi skórkami. Przez słoiczek używam go jedynie na noc, ale to mi wystarcza, ponieważ balsam w nocy świetnie mi te usta regeneruje. Jest dosyć drogie, ale bardzo wydajne. 


Włosy


To był obfity rok, jeśli chodzi o produkty do włosów, ale tak naprawdę zachwyciły mnie dwa. Pierwszy z nich to szampon Damaged Hair z Insight, który jest dość mocny, ale mojej skórze głowy na szczęście to nie przeszkadza. Szampon świetnie się pieni, bardzo dobrze oczyszcza włosy i zazwyczaj, jak go zastosuję, mam Good Hair Day. 
Drugi kosmetyk to Gliss Maska nawilżająca 4w1 od Schwarzkopf. Na opakowaniu napisane jest, że ma 96% składników pochodzenia naturalnego, ale nie ma idealnego składu, ponieważ pod koniec znajdziemy w nim nawet silikon. Mimo to maska ma cudowną konsystencję, zapach, a moje włosy ją po prostu uwielbiają. Ma proteiny, więc nie używam jej co mycie, chociaż mam wrażenie, że moim włosom proteiny jakoś szczególnie nie szkodzą. Mimo to nie chcę z nimi przesadzić. Do tego można ją dostać w drogeriach, a na promocji kosztuje chyba jakieś 13 zł (normalnie 20). 


I to już wszystko na dzisiaj. Jestem bardzo ciekawa Waszych tegorocznych ulubieńców. Piszcie w komentarzach :)

Przy okazji chciałabym Wam życzyć, żeby ten nadchodzący rok był dla nas wszystkich łaskawszy. 

Buziaki!
Kasia

grudnia 28, 2020

Ulubieńcy 2020r. | Naturalna kolorówka

Hej!

Zbliża się koniec roku, więc stwierdziłam, że koniecznie muszę przygotować dla Was zestawienie najlepszych kosmetyków 2020r. Będzie tu sporo produktów, o których pewnie wcale na blogu nie wspominałam, ale zapewniam, że są to perełeczki, po które sięgałam najchętniej. Nie chciałam się powtarzać, więc podkład oraz bronzer z zeszłorocznych ulubieńców się tu nie pojawił, ale nadal używam ich z przyjemnością. Jeśli jesteście ciekawi, co najbardziej mnie zachwyciło w 2020 roku, to koniecznie czytajcie dalej :)


Twarz


Oprócz podkładów, o których wspominałam już nie raz na blogu, bardzo polubiłam się z nowością AA Go Green, czyli Antybakteryjnym nawilżającym podkładem wygładzającym z selerem. Pięknie kryje i nie sprawia żadnych problemów przy aplikacji. Ma świetliste wykończenie, ale całkiem długo się utrzymuje. Do tego oczywiście ma wzorowy skład i jest dostępny w drogeriach, za to duży plus. Odcień Jasny mógłby być dla mnie ciut jaśniejszy, ale po pierwsze dość dobrze się dopasowuje do kolorytu cery, a po drugie odrobinę go rozjaśniam białym pudrem prasowanym Drama Matte od Neve Cosmetics. Razem tworzą duet idealny dla mojej tłustej skóry. 
Jeśli chodzi o korektor, to moim odkryciem tego roku jest Just Free Skin od Bell Hypoallergenic. Ma bardzo fajną, lekką formułę, ale przy tym naprawdę nieźle kryje. Pięknie wygląda pod oczami. Jedynie zmieniłabym opakowanie, ponieważ ta pipeta średnio się sprawdza. Mój ulubiony odcień to 02. 


Moim ulubionym różem stał się róż nr 68 z Couleur Caramel w pięknym drewnianym opakowaniu. Może się on wydawać dość ciemny, ale nakładam go bardzo delikatnie i nawet na mojej jasnej cerze wygląda ładnie. Ma delikatnie rozświetlające wykończenie i idealny brzoskwiniowy kolor, który ożywia cały makijaż.
Kosmetyk, od którego jestem już chyba uzależniona i bez którego nie wyobrażam sobie mojej toaletki, to prasowany rozświetlacz z Felicea nr 142. W opakowaniu wygląda bardzo niepozornie, ale na skórze pokazuje, co potrafi. To jeden z mocniejszych rozświetlaczy, jakie mam, ale da się stopniować jego intensywność. Daje efekt mokrej skóry. Do tego ma cudowny szampański kolor, który świetnie sprawdzi się dla bladziochów. Uwielbiam i bardzo polecam.

Od lewej: podkład AA Go Green Jasny, korektor Bell Just Free Skin nr 02, rozświetlacz Felicea nr 142, róż Couleur Caramel nr 68

Oczy & Brwi


W tym roku odkryłam, że cienie marki Viseart mają naprawdę ładne składy. Skusiłam się więc na dwie palety, z czego najbardziej przypadła mi do gustu wersja Paris EDIT. Ma śliczne kolory, dobrą pigmentację, którą da się budować. Cienie dobrze się ze sobą łączą. Co prawda nie wiem, czy fanki mega mocnej pigmentacji byłyby zadowolone, ale dla mnie te cienie są bardzo fajne. Zwłaszcza do codziennego makijażu.


Dopełnieniem moich makijaży w ostatnim czasie jest kreska przy linii rzęs, którą wykonuję kredką Neve Cosmetics w odcieniu Distortion. Jest to odcień bordowy, czyli dosyć nietypowy, ale ja go uwielbiam. Pięknie podkreśla niebieską tęczówkę. 

Ostatni produkt w tej kategorii to żel do brwi marki Nude By Nature. Długo szukałam naturalnego żelu do brwi i w końcu znalazłam. Ten żel ma najmniejszą szczoteczkę, jaką kiedykolwiek widziałam. Jest bardzo precyzyjna, można dokładnie wyczesać nią każdy włosek. Świetnie utrwala brwi i jestem z niego naprawdę zadowolona.


Usta


Zdecydowanie najczęściej sięgałam po szminkę nr 28 z Felicea, która pasuje do większości makijaży. To piękny odcień mauve. Do niej idealnie pasuje mi konturówka puroBIO nr 08, która ma niemalże identyczny kolor. 


Dopełnieniem tego duetu jest błyszczyk Lily Lolo w odcieniu Damson Dusk. Błyszczyk nie klei się, delikatnie barwi usta. Co więcej, pięknie pachnie (czekoladą) i świetnie nawilża. Uwielbiam go stosować w minimalistycznym makijażu.

Od lewej: pomadka Felicea nr 28, konturówka PuroBIO nr 08, błyszczyk Lily Lolo Damson Dusk, kredka do oczu Neve Cosmetics Distortion


Tak się prezentują kosmetyki, po które najchętniej sięgałam w 2020 roku. Jestem ciekawa, czy znacie któryś z nich i jak się u Was sprawdził. Piszcie też proszę, co Was najbardziej zachwyciło w mijającym roku. 

Do następnego!
Kasia

grudnia 19, 2020

Świąteczny prezent dla samej siebie - nowości od Féerie Céleste

Hej!

Witam Was w przedświątecznym wpisie, który tworzę między lepieniem pierogów a pieczeniem ciast. Jak u Was przygotowania? U mnie praca wre, ale znalazłam chwilę, żeby pokazać Wam nowości Féerie Céleste (to siostrzana marka Pixie Cosmetics), które tydzień temu miały swoją premierę, a mianowicie prasowane cienie do powiek oraz róż. Jeśli interesuje Was naturalna kolorówka, to koniecznie czytajcie dalej :)


Muszę przyznać, że Pixie nauczyło nas cierpliwości, ponieważ cienie do powiek były zapowiedziane chyba z pół roku temu. Zatem pewnie rozumiecie, że tej premiery najbardziej nie mogłam się doczekać i musiałam te cienie kupić. Sprawiłam więc sobie świąteczny prezent :) Do oferty weszło sporo odcieni, ale ja zdecydowałam się na razie na 7. W dalszej części wpisu dokładnie Wam je pokażę.

Na ten dzień elfy przygotowały jeszcze jedną premierę prasowanych róży, a więc również skusiłam się na jeden z nich. 

Pixie umie w opakowania


To trzeba przyznać. Powiem Wam, że chyba nie ma piękniejszych opakowań na rynku. Te grafiki są po prostu nieziemskie, w każdym świetle i pod każdym kątem wyglądają inaczej. Produkty od razu wprowadzają nas w baśniowy świat, pełen magii i cudów. Niezmiennie mnie to zachwyca i sprawia, że już w tej chwili mogę napisać, że warto było tak długo czekać :) Tego piękna nie da się oddać na zdjęciach, choć bardzo się starałam.
Zarówno cienie jak i róż to wkłady i trochę ciężko je przechowywać w tych opakowaniach. Lepiej przełożyć je do palety magnetycznej. Pixie zdradziło, że szykuje dla nas również coś w tym temacie :)


Róż prasowany Rosy Rhapsody


Do wyboru mamy 10 odcieni, ale najbardziej wpadł mi w oko 05 Nude Nuances. To jasna, zgaszona brzoskwinia. Bałam się, że kolor będzie za bardzo pomarańczowy, ale na szczęście nie. Na mojej bladej twarzy prezentuje się ładnie, delikatnie ją ożywia. Chciałam coś takiego bardziej stonowanego i nie zawiodłam się. Do tego róż rozciera się jak marzenie. Coś niesamowitego :)


Cienie do powiek Eyemagination


Marka wprowadziła aż 4 wykończenia cieni: matowe, opalizujące, perłowe i metaliczne. Na razie zdecydowałam się na dwa z nich, w sumie 7 cieni: 4 matowe i 3 metaliczne:

  • Dried Tumbleweed - jasny, dość chłodny cielisty odcień
  • Drop of Cappuccino - średni, neutralny brąz, idealny jako cień przejściowy w załamanie powieki
  • Sip of Burgundy - piękny, zgaszony bordowy mat
  • Eggplant Touch - ciemny, również zgaszony, bakłażanowy fiolet, fajnie się sprawdzi w zewnętrzny kącik albo jako kreska przy linii rzęs


  • Lustrous Beige - chłodny, metaliczny beż, ma w sobie srebrzyste tony
  • Glass of Rose Wine - ciekawy odcień, dla mnie to takie metaliczne różowe złoto. W świetle dziennym widzę w nim delikatnie miedzianą bazę opalizującą na złoto. Cień ciężki do opisania.
  • Glimpse of Sunshine - ten cień dałabym do piątej kategorii, np. drobinkowe, ponieważ to jasny róż ze złotymi drobinkami


Tutaj wszystkie produkty razem:


I swatche:


Bardzo ciężko oddać błyski na zdjęciach, ale myślę, że tutaj widać różnicę w Glimpse of Sunshine:


Formuła


Konsystencja jest przyjemna, raczej jedwabista. Zdecydowanie nie są to suche, kredowe cienie. Maty mają cechę, którą najbardziej lubię w cieniach, a mianowicie dają się budować i dobrze się ze sobą łączą. Błyski najlepiej nakładać palcem na mokrą bazę - wtedy wydobędziemy z nich największy blask., aczkolwiek te typowo metaliczne (Lustrous Beige oraz Glass of Rose Wine całkiem nieźle nabierają się również na pędzel). Oczywiście jest to moje pierwsze wrażenie, ale przetestowałam już w swoim życiu sporo cieni i czuję, że z tymi się polubię, bo uwielbiam, jak cienie się do siebie kleją. Na pewno pokażę Wam jakiś makijaż tymi cieniami na moim instagramie, więc tam Was również zapraszam :)

Cena i dostępność


Cienie matowe i perłowe kosztują 36 zł, metaliczne 39 zł i opalizujące 54 zł za 1,2 grama. Za róż płacimy 48 zł za 3 gramy. Produkty dostępne są na razie tylko na stronie pixiecosmetics.com.

Co wyróżnia kosmetyki Pixie Cosmetics?


Według mnie najbardziej piękne, naturalne składy. Naturalnych cieni bardzo brakuje na naszym rynku i cieszę się, że marka poszła właśnie w tę stronę. Mam nadzieję, że będzie stopniowo rozszerzać ofertę, bo bardzo chętnie przygarnęłabym jakieś brudne róże :) 
Mam świadomość tego, że te produkty są drogie. Osobiście jednak za naturalny skład i przy tym świetną jakość jestem w stanie zapłacić. Do tego te przepiękne opakowania sprawiają, że otrzymujemy produkt luksusowy, który cieszy nasze oko. 
Jestem dumna z marki, że się tak rozwija i dopóki będzie tworzyć takie cuda, to na pewno będę ją wspierać. 


Mam nadzieję, że ten wpis okaże się dla Was przydatny :) Piszcie, jak Wam się te cienie podobają? Czy jesteście w stanie wydać więcej za naturalny skład, czy może nie ma on dla Was znaczenia? 
Przy okazji życzę Wam spokojnych i zdrowych Świąt :)

Buziaki!
Kasia

listopada 26, 2020

Too Faced - paleta cieni Pumpkin Spice
Recenzja + 3 makijaże

 Dzień dobry!

Jak już pewnie wiecie, uwielbiam naturalne kosmetyki i tutaj na blogu staram się już pokazywać tylko takie, ale czasem odczuwam potrzebę zrobienia bardziej szalonego makijażu. Za to swego czasu najbardziej pokochałam makijaż, że można się wyżyć artystycznie. A ponieważ naturalnych cieni na rynku jest stosunkowo mało, to skusiłam się na totalnie nienaturalną (ale jakże piękną) paletę Pumpkin Spice od Too Faced. Jutro Black Friday, więc w sklepach roi się od promocji, zatem być może akurat zastanawiałyście się nad tą paletą i taki wpis Wam się przyda. Zapraszam :)


Opakowanie jest metalowe, w dyniowym kolorze. Wszystko wygląda bardzo spójnie, jak na Too Faced przystało. Również zapach przypomina nazwę. Jest słodki, delikatnie korzenny. 

W środku mamy 18 cieni - 12 matów i 6 błysków. 4 z nich są mniej sprasowane, takie bardziej płateczkowe, a 2 (Crisp i Falling For You) mocniej sprasowane, bez widocznych drobinek.

Kolorystyka bardzo mi się podoba. Jest niesamowicie różnorodna, przez co można wykonać naprawdę wiele ciekawych makijaży. O to w zasadzie mi chodziło, kupując tę paletę, żeby była takim uzupełnieniem do tego, co już mam. W większości mamy tutaj ciepłe cienie. Najbardziej cieszę się z żółto-pomarańczowego Pumpkin Spice, ponieważ co roku jesienią mam fazę na takie kolory. W palecie znajdujemy też trzy zielenie, dwie błyszczące i jedną matową (Sweetie Pie), który jest niesamowicie ciekawy - to mocno zgniła zieleń. Dolny rząd to kolory chłodniejsze, brudne róże, fiolety. 


Jeśli chodzi o formułę cieni, to jest ona bardzo w stylu Too Faced. Cienie są dobrze napigmentowane, ale nie należą do tych najbardziej masełkowatych. Maty dobrze się rozcierają i ze sobą łączą. Tak naprawdę jedyny zarzut mam do Spice of Life, czyli ciemnego fioletu, ponieważ może robić plamy. Najlepiej go wciskać w powiekę i za bardzo nie blendować. Jeśli chodzi o błyski, to te płateczkowe radzę aplikować na klej, żeby drobinki się za bardzo nie osypały. Jedynie cień Crisp mnie trochę rozczarował, ponieważ ma gorszą pigmentację, ale myślę, że może się nieźle sprawdzić w dziennych makijażach.


Generalnie jestem zadowolona z zakupu tej palety. Myślę, że to fajne kolory do pobawienia się makijażem, chociaż znajdziemy w niej też odcienie, którymi bez problemu zrobimy dzienny makijaż. Te dolne brudne róże są cudne!

Na koniec trzy propozycje makijażu :)


Dajcie proszę znać, jak Wam się podoba paleta i makijaże, które nią wykonałam? :)

Buziaki!
Kasia

października 30, 2020

Nowości Felicea & makijaż jedną marką

Cześć!

Kiedy marka Felicea wypuszcza nowości, to absolutnie nie mogę przejść obok nich obojętnie. Zwłaszcza że są to nowości, na widok których maniaczce makijażowej zawsze zaświecą się oczy, czyli palety cieni i palety do konturowania. Wybrałam po jednej z nich i dzisiaj Wam je pokażę. Zapraszam :)


Naturalny błyszczyk do ust


Zacznę od produktu, który już jest w ofercie od dłuższego czasu, ale zawsze chciałam go przetestować. Mowa o błyszczyku. Skusiłam się na odcień 33, czyli taki zgaszony róż. Ma w sobie dużo maleńkich, złotych drobinek. Konsystencja jest gęsta i lepiąca, więc myślę, że nie przypadnie każdemu do gustu. Niemniej na ustach wygląda ładnie :)


Paleta cieni do powiek


Muszę przyznać, że ciężko mi się było zdecydować, ale ostatecznie wzięłam #202 Light Rose. Trochę zdziwiła mnie wielkość palety. Jest bardzo mała. Nawet nie pomyślałam wcześniej, żeby sprawdzić gramaturę, ale jak przyszła, to okazało się, że ma tylko 3,2 grama, czyli jeden cień ma 0,8 grama. Mi to jakoś nie przeszkadza, ponieważ rzadko mi się zdarza zużyć jakiś cień, ale daję znać. 


Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o ekologicznych opakowaniach wykonanych z tektury, a także pięknym, naturalnym składzie. Zdecydowanie jest to coś, co wyróżnia tę markę na rynku. 

W środku znajdują się cztery cienie - jeden mat, jedna satyna i dwa cienie perłowe, którym również bliżej do satyny. Mają przyjemną konsystencję i niezłą pigmentację. Jednocześnie ta kolorystyka jest mocno stonowana, więc moim zdaniem jest to typowa paleta na dzień. Natomiast cienie ładnie pracują i nie mam im nic do zarzucenia. 


Trio do konturowania


Wśród nowości możemy znaleźć również paletę do konturowania. Zdecydowałam się na wersję 301 Light, która posiada trzy produkty - bronzer, róż i rozświetlacz. Z tego, co wiem, tylko bronzer w tej wersji jest nowy. Reszta to kosmetyki, które możemy znaleźć w ofercie marki. Muszę też wspomnieć o tym, że ten sam odcień bronzera występuje w obu wersjach kolorystycznych.

 
Największy zarzut mam właśnie do bronzera, ponieważ jest ciepły. Liczyłam na coś bardziej neutralnego, a na mojej cerze wypada pomarańczowo. Na szczęście rozciera się ładnie, a po nałożeniu wszystkich produktów z palety nie wygląda tak źle, ale jednak muszę się do tego przyczepić. 
Rozświetlacz to mój ukochany Champagne, który tworzy przepiękną taflę na policzku i wygląda jak mokra skóra. A róż to jasny matowy różowy odcień, który fajnie ożywia cały makijaż. 


Pigmentacja tych produktów jest naprawdę dobra i trzeba z nimi uważać, bo można przesadzić. Ogólnie paleta mi się podoba, chociaż trochę ubolewam, że bronzer nie jest do konturowania, a do ocieplania twarzy. 

Makijaż


Na koniec mam dla Was makijaż jedną marką. Stwierdziłam, że pokażę Wam te kosmetyki na sobie. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że aparat mocno zjada kolory, jednak starałam się, żeby wszystko jak najlepiej było widoczne.

Użyłam:
  • podkład naturalny kolor light
  • kredka do brwi nr 86 light brown
  • paleta cieni 202 Light Rose
  • paleta do konturowania 301 Light
  • szminka nr 28
  • błyszczyk nr 33

Wszystkie produkty marki felicea dostaniecie na ich stronie felicea.pl (wpis nie jest sponsorowany). 

Dajcie proszę znać, jak Wam się te kosmetyki podobają? Macie ochotę się skusić? Zwracacie w ogóle uwagę na składy kolorówki? Jestem bardzo ciekawa :)

Buziaki!
Kasia

października 13, 2020

Soraya Oat Therapy - owsiana terapia dla skóry

Hej!

Zaczęła się jesień, a zatem przed nami najtrudniejszy czas dla naszej skóry, w którym wymaga ona szczególnego nawilżenia. Z pomocą przychodzi nam marka Soraya, która wypuściła niedawno serię Oat Therapy. Jeśli Wasza skóra jest wrażliwa i potrzebuje ukojenia, to koniecznie czytajcie dalej :)


Trzeba przyznać, że kosmetyki przykuwają wzrok, zwłaszcza ekomaniaków. Kolorystyka i design od razu kojarzy się z naturą. Na szczęście wnętrze odpowiada temu wizerunkowi. Mamy tutaj bowiem do czynienia z produktami niemalże całkowicie naturalnymi (98 i 99% składników pochodzenia naturalnego). A zatem wszystko się zgadza! :)
Może od razu wspomnę również o zapachu, ponieważ wszystkie kosmetyki z tej linii pachną tak samo. Ciężko mi określić, czym dokładnie, ale mogę powiedzieć, że jest to zapach delikatny, naturalny i bardzo przyjemny. Raczej nie powinien nikomu przeszkadzać. 

Przejdźmy zatem do tego, co wchodzi w skład całej serii:

Owsiany krem na dzień & Owsiany krem na noc 


Zacznijmy od twarzy. Marka Soraya postawiła na dwa kremy - na dzień i na noc. Stwierdziłam, że opowiem o nich razem, bo moim zdaniem są bardzo podobne. Oba kremy mają praktycznie identyczną konsystencję, co mnie trochę zdziwiło, bo zazwyczaj kremy na noc są cięższe. Formuła jest gęsta, ale jednocześnie dosyć lekka i nawet na mojej tłustej cerze nie miałam poczucia, że nakładam coś zbyt ciężkiego. Kremy dobrze nawilżają. Świetnie sprawdzą się dla cer suchych, dojrzałych, ale również mogą się okazać dobre dla mieszanych oraz tłustych (tutaj raczej skłaniałabym się do używania raz dziennie). Przy okazji muszę wspomnieć również o opakowaniach, które zostały wykonane z recyklatu. Marka Soraya zdecydowała się również na większą pojemność kremów (75 ml, standardowa to 50 ml), co sprawia, że generujemy mniej odpadów. Brawo, bardzo popieram takie działanie i chciałabym, żeby więcej firm myślało o tego typu sprawach. Zwłaszcza w dobie pandemii, gdzie temat ekologii zszedł na dalszy plan.
Składy tych kremów są podobne. Różnią się trochę kolejnością składników. Krem na dzień ma dodatkowo nawilżającą betainę. 


Owsiany balsam do ciała


Soraya wypuściła również dwa kosmetyki do ciała. Pierwszy z nich to owsiany balsam do ciała, który otrzymujemy w tubie o pojemności 200 ml. Tuba w 57% została wykonana z plastiku pochodzącego z recyklingu. Jeśli chodzi o sam produkt, to bardzo mi się spodobał. Ma fajny, bogaty skład, przez co świetnie nawilża skórę. Konsystencja jest przyjemna, ładnie się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia zbyt tłustego filmu na skórze. 


Owsiany krem multifunkcyjny


Na koniec mój największy ulubieniec z całej serii, czyli krem multifunkcyjny do ciała, rąk i twarzy. Jeśli chcecie wypróbować na razie jeden kosmetyk, to polecam zacząć od tego. Jak wskazuje nazwa, jest niezwykle uniwersalny. Można go stosować na całe ciało. Świetnie sprawdzi się też na mocniej przesuszone miejsca jak np. łokcie, pięty, czy dłonie. Ma gęstą konsystencję, ale cudownie się rozprowadza i szybko wchłania. Uwielbiam nakładać go grubszą warstwą na noc na dłonie, bo z nimi mam największy problem w chłodniejsze miesiące. Ten krem daje mi ukojenie, po nocy ręce są miękkie, a wszelkie pęknięcia delikatnie zagojone. Skład tych wszystkich kosmetyków jest bardzo podobny. W tym kremie mamy na początku glicerynę, propanediol, olej ze słodkich migdałów, masło shea. Dalej widzimy skrobię ryżową, olej i ekstrakt z owsa, witaminę E oraz mnóstwo naturalnych dodatków, które mają jeszcze lepiej nawilżać naszą skórę. 


Muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się ta seria i cieszę się, że mogłam Wam ją pokazać. Wszystkie kosmetyki przydały mi do gustu, ale w szczególności polubiłam balsam do ciała i krem multifunkcyjny. Gdybym miała wymienić największą zaletę tych produktów, to byłaby to uniwersalność. Mam wrażenie, że mogą być to fajne kosmetyki dla całej rodziny. Delikatnie i ładnie pachną, szybko się wchłaniają, mają przepiękne składy i myślę, że mogłyby się spodobać również mężczyznom i dzieciom, które są często bardziej oporne na używanie kosmetyków ;)


Ja generalnie ze swojej strony bardzo polecam i cieszę się, że kolejna polska marka coraz częściej wypuszcza naturalne kosmetyki. Brawo!

Całą serię Oat Therapy, a także więcej kosmetyków marki Soraya dostaniecie w sklepie internetowym bee.pl. Jest tam naprawdę spory asortyment kosmetyków naturalnych, więc zachęcam zajrzeć :) 

Piszcie proszę, czy zaciekawiły Was te produkty? A może już jakiegoś używaliście? Dajcie znać!

Do następnego!
Kasia



*** Wpis powstał we współpracy ze sklepem bee.pl, ale moja opinia na temat produktów jest w 100% szczera.***

TOP