Hej!
Jako blogerka urodowa przetestowałam już mnóstwo cieni do powiek i dzięki temu wiem, z którymi pracuje mi się najlepiej oraz w jakich odcieniach czuję się dobrze. Ostatnio dość mocno ograniczam ilość posiadanych kosmetyków. Wiem, że pewnie blog na tym ucierpi, ale potrzebuję tego. Zbyt duża ilość wszystkiego, zamiast cieszyć, coraz bardziej przytłaczała. Dlatego dzisiaj w ramach ulubieńców opowiem Wam o moich ulubionych cieniach do powiek, po które sięgam najchętniej. Zapraszam do czytania dalej :)
Może zacznę od tego, czego oczekuję od cieni do powiek i z jakimi formułami pracuje mi się najlepiej. Otóż lubię dobrą pigmentację - nie za mocną, a taką, którą da się budować. Uważam, że niedopuszczalny jest fakt, gdy cienie nie chcą się do siebie kleić. Stwierdziłam też, że najchętniej sięgam po cienie, które nie sypią się jak szalone, są mocniej sprasowane. To tak gwoli wyjaśnienia, a teraz przejdźmy już do konkretnych marek.
Inglot
To marka, którą zna chyba każdy. Mam wrażenie, że cienie są niedoceniane, a szkoda, bo ich jakość mocno się poprawiła. Moim zdaniem wraz z kolekcją What a spice zaczęła się nowa era cieni Inglot i teraz już naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Mnie w szczególności zachwyciła kolekcja Jennifer Lopez, która jest przepiękna i idealnie sprawdza się na co dzień. Pigmentacja tych cieni jest dobra, nieprzesadzona, ze spokojem da się ją budować. Gdybym miała polecić Wam jeden cień, po który sięgam najczęściej, byłby to J301 Pink Satin. Pięknie wygląda razem z J329 Taupe oraz J319 Crimson. O dziwo nie przeszkadzają mi w nich drobinki, bo mocno ich nie widać, a jedynie delikatnie rozświetlają cały makijaż. Z matów najbardziej lubię ostatnio 295 oraz 303, czyli przybrudzone róże.
Od lewej: Crimson, Taupe, Satin Pink, 303, 295
Makeup Atelier Paris
Nie wiem, który już raz polecam Wam paletę T19. Jeśli lubicie takie kolory, to zdecydowanie warto ją mieć. Pod względem formuły cienie bardzo przypominają mi te z Inglota, ale uważam, że pracuje się z nimi jeszcze lepiej i jeśli mam ochotę na całkowicie matowy makijaż, to sięgam właśnie po nie. Jak widzicie na zdjęciu poniżej, trochę tę paletkę zmodyfikowałam. Totalnie nie pasował mi w niej drugi cień od lewej, więc wymieniłam go na coś błyszczącego (Indyjski róż z Glamshopu) i uważam, że teraz jest idealnie :)
Nabla
Teraz najdroższe z tego zestawienia cienie marki Nabla. Myślę, że jeszcze jakiś czas temu nie pojawiłyby się w tym wpisie, ale teraz, po wypuszczeniu przez markę kolekcji matowych cieni, muszę o nich wspomnieć. Najnowsze matowe cieni to totalny sztos. Cienie są drogie (35 zł za sztukę), ale absolutnie warte swojej ceny. Pod względem formuły Nabla zrobiła coś wyjątkowego. Cienie mają niesamowicie jedwabistą konsystencję, a przy tym nie kruszą się pod pędzlem ani nie osypują. Natomiast najbardziej urzeka mnie w nich to, jak cudownie da się je budować. Tak naprawdę jednym cieniem można uzyskać efekt, który innymi cieniami uzyskujemy za pomocą kilku kolorów. To sprawia, że praca z cieniami Nabla jest bardzo szybka i przyjemna. Na tę chwilę posiadam 3 cienie z tej kolekcji: Artemisia (mój ulubieniec), Leon oraz Cherie Shape. I moja rada, jeśli chcecie zakupić matowe cienie Nabla, to wybieracie tylko i wyłącznie z tej najnowszej kolekcji matów. Mam też dwa ulubione błyszczące cienie, które pięknie wyglądają na powiece ruchomej. Są to Luna oraz Snowberry. Jestem naprawdę tymi cieniami oczarowana i serdecznie Wam je polecam.
Od lewej: Artemisia, Leon, Cherie Shape, Snowberry, Luna
Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że odnalazłam swoją ulubioną formułę cieni. To ważne, żebyśmy wybierały takie konsystencje, które nam odpowiadają i z którymi praca sprawia nam przyjemność. Pod względem kolorów zrobiłam się trochę nudna. Mam świadomość, że wszystkie są podobne, ale właśnie po takie sięgam najczęściej.
Piszcie proszę w komentarzach, jakie cienie lubicie najbardziej. Jestem bardzo ciekawa :)
Do następnego!
Kasia