marca 22, 2018

The Balm - paleta cieni Meet Matt(e) Trimony

Hej Kochani!

Ostatnio mnie jakoś tak mniej na blogu, ale nadszedł jakiś mały kryzys w pisaniu, który staram się przezwyciężyć. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :) Brakuje mi też trochę pomysłów na ciekawe wpisy, więc stwierdziłam, że nadrobię recenzje palet, które mam już bardzo dobrze przetestowane, a jeszcze o nich na blogu nie pisałam. Dzisiaj opowiem Wam o Meet Matt(e) Timony z The Balm. Jeśli jesteście ciekawi, co o niej sądzę, to koniecznie czytajcie dalej :)



Opakowanie


Z opakowania spogląda na nas przystojniak Matt. Uwielbiam The Balm za taką pomysłowość. Całość prezentuje się naprawdę genialnie. W środku znajduje się duże, porządne lusterko, przy którym bardzo łatwo wykonuje się makijaż. Przyczepię się jedynie do tego, że tego typu opakowania strasznie się brudzą i ciężko je domyć. Jeśli mocno zwracacie na to uwagę i często czyścicie swoje kosmetyki, to obawiam się, że Wam się to nie spodoba.

Kolory


Paleta zawiera 9 naprawdę sporych cieni (jeden ma aż 2,4 g). Kolorystyka jest bardzo uniwersalna i moim zdaniem będzie pasować większości osób. Nazwa ewidentnie wskazuje, że The Balm stworzyło tę paletę do makijaży ślubnych i uważam, że takie odcienie to tej okazji pasują idealnie. Oczywiście to tylko sugestia i paleta sprawdzi się również na inne okazje, ale jeśli jesteście wizażystami i szukacie palety z matowymi cieniami do makijaży ślubnych, to myślę, że warto wziąć ją pod uwagę. A teraz przejdźmy do opisów wszystkich kolorów:

Matt Lin - cielisty odcień. Dobrze napigmentowany, ale uważam, że mógłby być bardziej żółty, bo na klientkach z ciepłym typem urody dość mocno wybija różowy pigment.

Matt Thomas - jasny, cukierkowy róż. 

Matt Rossi - mój ulubieniec z tej palety. To piękny chłodny beż z domieszką różu. Ciężko ten kolor opisać, ale idealnie spisuje się jako cień transferowy.

Matt Lopez - to już ciepły odcień brązu, również idealny w załamanie.

Matt Kumar - przybrudzona czerwień, bordo. Zdecydowanie bardziej sucha od pozostałych cieni.

Matt Moskowitz - ciemny fiolet, również suchy.

Matt Evans - to z kolei neutralny beż, idealny do rozcierania.

Matt Reed - piękny, ciemny brąz.

Matt Ahmed - czerń.


Formuła


Ogólnie muszę przyznać, że te cienie są dosyć suche, co dobrze widać na zdjęciu powyżej. Na pewno nie jest to masełkowata konsystencja jak np. w palecie Nabla Dreamy. Mimo to uważam, że cienie są naprawdę dobre i przyjemnie się nimi pracuje. Na swatchach widzicie jedno pociągnięcie, ale cienie te bez problemu dają się budować do satysfakcjonującej intensywności i co też jest ważne - można nakładać jeden kolor na drugi, więc da się po prostu makijaż mocno przyciemnić. 
Cienie się dobrze rozcierają, nie tworzą żadnych plam i mimo że nie jestem jeszcze jakąś bardzo doświadczoną makijażystką, muszę powiedzieć, że na klientkach pracuje mi się nimi naprawdę przyjemnie. 
Podoba mi się kolorystyka tej palety, która sprawia, że można wykonać ramę do właściwie każdego makijażu oka. Podsumowując, mimo suchej konsystencji cieni, bardzo je polubiłam. Głównie dlatego że można je budować i nakładać na siebie. Paleta wylądowała w moim kufrze i chętnie jej używam na klientkach.

Cena i dostępność


Paleta kosztuje niecałe 160 zł. Dostępna jest w wielu sklepach internetowych, ale ja najbardziej polecam MintiShop, bo mamy pewność, że paleta będzie oryginalna.


Jak Wam się podoba? Lubicie cienie The Balm? :)

Buziaki!
Kasia

4 komentarze:

  1. od dawna bardzo mi się ta paleta podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładna, podoba mi się :) Ale mam już pierwszą wersję Meet Matte Nude (i uwielbiam ją!:)), dlatego nie potrzebuję kolejnej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam Meet Matte Nudę, bardziej spodobała mi się kolorystyka i jestem z niej naprawdę zadowolona :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)

TOP