Hej!
Mamy początek października, a na stronie Sephory zaczynają pojawiać się już kolekcje świąteczne. Oczywiście wszystko wygląda pięknie i bardzo kusi, ale osobiście na kosmetyki z tego sklepu już się aż tak mocno nie rzucam, bo wiele z nich ma kiepskie składy. Jednak na zestaw palet Tartelette give, gift & get z Tarte czekałam bardzo, ponieważ Tartelette In Bloom chodziła za mną od dłuższego czasu. Stwierdziłam więc, że to dobra okazja, żeby przetestować cienie tej marki. Jeśli macie ochotę zobaczyć, jak prezentują się w środku i jakie jest moje pierwsze wrażenie, to zachęcam do czytania dalej :)
Musicie przyznać, że ten zestaw prezentuje się imponująco. Jest też całkiem sporych rozmiarów. W środku znajdujemy 3 palety. Dwie z nich bardzo przypominają te ze standardowej kolekcji, jedna jest zupełnie nowa. W sumie mamy aż 27 cieni. Całość kosztuje 235 zł, co za tyle cieni w całkiem sporej gramaturze (1,2 g) jest naprawdę spoko ceną. Cieszę się również, że palety zostały wyprodukowane w USA, bo firmy często decydują się produkować kolekcje świąteczne w Chinach.
Tartelette lil'bloom
To paleta, która nawiązuje do słynnej Tartelette In Bloom, chociaż według mnie mocno się od niej różni. Zawiera neutralne odcienie, które świetnie sprawdzą się w codziennych makijażach.
Tartelette lil'toasted
To ciepła wersja, pełna złota, pomarańczy, rudości. Po takie kolory sięgam najrzadziej, ale miewam na nie ochotę, np. teraz - w okresie jesiennym.
Tartelette lil'juicy
Tutaj mamy zupełnie nową odsłonę paletek Tartelette - pełną różu, mauve. Jak pewnie wiecie, uwielbiam takie kolory.
Pewnie zastanawiacie się, jak z jakością tych cieni. Niestety nie mam porównania do dużych palet Tarte. Nie będzie to też jakaś długa i rozbudowana opinia, ponieważ palety mam zaledwie kilka dni i używałam każdej z nich raz. Cieszę się, że cienie pachną jak klasyczne cienie Tarte (coś w stylu czekoladek Too Faced). Mają przyjemną konsystencję. Może nie są jakieś maksymalnie kremowe, ale nie są też bardzo suche. Najbardziej suche wydają mi się maty z palety lil'juicy. Błyski są mocno sprasowane i są raczej takimi klasycznymi perłami, co akurat lubię. Nie przepadam za dużą ilością drobin w cieniach, których mam używać na co dzień.
Wykonałam sobie tymi paletami po jednym makijażu i wszystkimi pracowało mi się dobrze. Cienie mają dokładnie taką formułę, jaką lubię, czyli nie są zbyt mocno napigmentowane, dobrze się rozcierają i łączą ze sobą, a także da się je na siebie nakładać. Oczywiście to moje pierwsze wrażenie, ale czuję, że będzie dobrze i że chętnie będę po nie sięgać. Na razie jestem bardzo zadowolona z zakupu :)
Piszcie proszę w komentarzach, czy znacie cienie Tarte, a jeśli tak, to czy je lubicie? No i jak Wam się podoba ich kolekcja świąteczna?
Do następnego!
Kasia
dzięki za wpis!
OdpowiedzUsuńWidzę je u Ciebie po raz pierwszy :)
OdpowiedzUsuńTa wersja z różami podoba mi się najbardziej
OdpowiedzUsuńPiękne paletki. Ja od dawna chciałam przetestować jakieś produkty od Tarte i właśnie też marzyła mi się Tartelette In Bloom:)
OdpowiedzUsuńPierwsza paletka jest cudna idealna dla mnie
OdpowiedzUsuń